Home, sweet home…
Wróciłem do kraju. Wybaczcie, że informuję o tym dopiero po fakcie, ale takie są zasady.
Zresztą, do samego końca nie było wiadomo, czy znajdzie się dla mnie miejsce w wojskowej CASIE. Znalazło, bo żołnierze, którzy mieliby pierwszeństwo, załapali się na lot amerykańskim C-17.
No właśnie – “załapali”. Stojąc na płycie lotniska w Mazar-i-Sharif, miałem przed sobą kilka herculesów z czarnymi krzyżami na burtach. I wówczas dopadła mnie ta nieprzyjemna refleksja: że Niemcy nie muszą się zdawać na łaskę Amerykanów, my – owszem. Bo przecież CASAMI misji nie opędzimy…
O tym, jak bywa to uciążliwe, przekonałem się na własnej skórze – pierwszy raz cztery lata temu, w drodze do Iraku. Wówczas C-17 z amerykańskiej bazy w Niemczech przyleciał do Wrocławia po grupę naszych żołnierzy z… 10-dniowym opóźnieniem.
Dość jednak narzekań – po 13. godzinach lotu jestem w domu. Cały i zdrowy, choć potwornie zmęczony.
Co dalej? Zostańcie jeszcze na tym blogu. Są sprawy, którymi chciałbym się z wami podzielić. Dajcie mi tylko dzień-dwa, bym nacieszył się rodziną.
Biały dym nad wioskami
„Są jak duchy, dlatego tak trudno z nimi walczyć” – mówi jeden z bohaterów „9. Kompanii”, rosyjskiego filmu opowiadającego historię oddziału Armii Radzieckiej, rzuconego na wojnę w Afganistanie. Od przedstawionych w tym obrazie wydarzeń minęło ponad 20 lat, ale to stwierdzenie wciąż pozostaje prawdziwe.
Afgańscy bojownicy z rzadka stają do walki twarzą w twarz. Nie, nie – to nie brak odwagi. „Duchy” doskonale wiedzą, jak gigantyczną przewagą dysponują siły ISAF. I dlatego decydują się na skrytobójstwo, bo tylko na takie określenie zasługuje atak przy użyciu „ajdika”.
Obrzydliwe? Owszem. Ale zarazem racjonalne. Zadziwiająco racjonale, jak na ludzi, którym zarzuca się religijny fanatyzm.
Do namierzania „duchów” angażuje się najrozmaitsze środki. Czasami informacja o tym, że w jakiejś wiosce znajduje się uzbrojona grupa rebeliantów, pochodzi z bezzałogowca, których dziesiątki patrolują niebo nad Afganistanem. Innym razem dane na ten temat zdobywa wywiad – przez sieć afgańskich informatorów.
Lecz gdy na miejscu pojawia się patrol, często zastaje jedynie kobiety, dzieci i starców. Przerażonych, wycofanych. Choć może nie do końca? Z reguły bowiem, gdy Polacy wchodzą do jakiejś wioski, z palenisk zaczynają się unosić słupy białego dymu – znak dla kolejnej wioski, że ONI są u nas…
Bojownicy zwykle dają nogę na skuterkach, albo bunkrują się w dobrze zamaskowanych skrytkach. Czasami udaje się takie namierzyć – ale wyciągnięty z niej mężczyzna okazuje się być przyjacielem Polaków i Amerykanów, zwolennikiem prezydenta Karzaja i nowych porządków. No i, rzecz jasna, szczerze nienawidzi talibów.
Ale „duchy” czasami się materializują. Ba, wręcz prowokują do walki. Kilka dni po ataku na konwój, w którym zginął Marcin Poręba, Polacy ujęli trzech afgańskich bojowników. Wracającą do bazy w Giro kolumnę rosomaków dwukrotnie ostrzelano. Talibowie chcieli Polaków wciągnąć do walki w najbliższej wiosce i, najpewniej, odbić swoich.
Wiedzieli co robią – w sieci lepianek przewaga polskich żołnierzy maleje. No i skraca się dystans, z którego można zaatakować rosomaka. Granat RPG – jeśli trafi w łączenia płyt – przebije pancerz „świniaka”, pocisk z działka bezodrzutowego – na wylot. Talibowie posiadają oba rodzaje broni. I mają świadomość ich skuteczności.
Na razie nie są zbyt biegli w ich obsłudze. Ale cały czas się uczą.
Inwestycje w bezpieczeństwo
Jak odróżnić żołnierza jednostki liniowej od sztabowca czy logistyka, gdy obaj prezentują się w pełnym oporządzeniu? Pierwsze, co rzuca się w oczy, to kamizelki kuloodporne.
Żołnierze z oddziałów bojowych rzadko używają przydziałowych kamizelek. Ich wkłady balistyczne nie są złe, ale pokrowce – wyjątkowo niepraktyczne. Wszystkich tych kieszeni, uchwytów, czy kołnierzy raczej nie projektowano z myślą o praktycznym użyciu, za to z naciskiem na wygląd. Dość powiedzieć, że na przydziałowych kamizelkach doszyte są… naramienniki z pagonami.
Nie więc dziwnego, że liniowcy wybierają amerykańskie modele, choć niektórzy poprzestają na przełożeniu polskich wkładów balistycznych do amerykańskich pokrowców.
Podobnie rzecz się ma z przydziałowymi butami i bielizną – nieprzystosowanymi do afgańskich warunków klimatycznych. Tzw.: oddychające koszulki, nawet na misjach, nadal nie są standardem w Wojsku Polskim. Poza standardem mieszczą się również małe, indywidualne radia, niezbędne w sytuacji, gdy żołnierze w czasie walki tracą siebie z zasięgu wzroku.
Do tego dodać trzeba plecaki – tym „monowskim” nagminnie prują się zamki i pękają szelki. A to nie wszystko: są jeszcze noże, latarki, indywidualne uchwyty do broni i wiele, wiele innej drobnicy.
„Nie jesteśmy gadżeciarzami” – zastrzegają żołnierze. „To inwestycja w nasze bezpieczeństwo”.
Na doposażenie wedle własnego uznania żołnierze dostają przed misją specjalny dodatek w wysokości 2,5 tys. złotych. Na dobre buty i kamizelkę wystarczy…
„Nie jesteśmy gadżeciarzami” – zastrzegają żołnierze. „To inwestycja w nasze bezpieczeństwo”/fot. Marcin Ogdowski
Bundeswehra nie walczy
Niemcy to mają klawe życie. Stacjonują w najspokojniejszej części kraju, ich oddziały z założenia nie biorą udziału w operacjach bojowych. A w bazie Mazar-i-Sharif urządzili sobie przytulne gniazdko.
Knajpki, pizzerie, sklep z alkoholem. Stołówka obsługiwana przez włoską firmę logistyczną, oferująca pyszne posiłki. I prawdziwą kawę, w tym ulubioną przeze mnie cappuccino.
Porządek przestrzenny wręcz bije w oczy, a ozdobny murek wokół kantyny wywołuje niedowierzanie. Zresztą, całe centrum bardziej przypomina studencki kampus niż wojskową bazę.
I te ulice o idealnych nawierzchniach, na których częściej można zobaczyć żołnierza na rowerze niż ciężki, wojskowy pojazd…
Poczucie zagubienia, które mnie dopadło, dopełnia zachowanie lokalnych handlarzy, rozpuszczonych przez niemiecką klientelę. Cena za tandetę, którą sprzedają, w zasadzie nie podlega negocjacji. Nie zapłacisz tyle ile chcą? Trudno. Przyjdzie Niemiec i tak kupi.
Gdyby mój kontakt z Afganistanem ograniczył się tylko do bazy w Mazar-i-Sharif, wróciłbym do kraju z przekonaniem, że mówienie o wojnie to podkręcanie faktów.
Ale wojna trwa, o czym świadczy chociażby wczorajszy, krwawy zamach w Kabulu…
I te ulice o idealnych nawierzchniach…/fot. Rafał Szendzielarz
Polacy wolą siłkę
Ulica Disneya to droga życia bazy w Bagram – kolumny samochodów ciągną nią od świtu do zmroku. Ale nad ranem ruch się przerzedza, nad czym czuwają rozstawieni w wielu miejscach żandarmi. To czas dla biegaczy; w Polsce powiedzielibyśmy – fanów porannej zaprawy.
Amerykanie biegają i nie zrażają ich nawet najwyższe temperatury. Odkryłem to jeszcze w Iraku, ze zdumieniem obserwując determinację zarówno kobiet, jak i mężczyzn, tych najniższych, jak i najwyższych stopniem.
Biorąc pod uwagę gigantyczną masę kalorii, jakie wkładają w siebie na stołówkach, za bardzo nie mają wyjścia…
A co z Polakami? Niektórzy ulegli amerykańskiej modzie, ale większość nie preferuje tego rodzaju sportu. Widać wspomnienie porannej zaprawy ze szkoły czy służby zasadniczej jest wciąż silne.
Ale to nie znaczy, że polscy żołnierze się obijają. Oni, po prostu, wolą siłownie, pieszczotliwie nazywane tu „siłkami”. No i siatkówkę.
Amerykanie biegają i nie zrażają ich nawet najwyższe temperatury…/fot. Marcin Ogdowski