Tłum z wieży Babel
Opuszczam Ghazni i lecę do Mazar-i-Sharif. Ale ponieważ to Afganistan, i nic nie jest takie proste, najpierw dzień przerwy w Bagram.
Po drodze widokowy lot śmigłowcem Mi-17.
Afgańskie góry zapierają dech w piersiach. Szkoda, że trwa tu wojna, choć słyszałem, że mimo to są śmiałkowie, którzy decydują się na wyprawy w Hindukusz. To się nazywa sport ekstremalny…
Samo Bagram znów mnie zaskakuje. Gdy byłem tu pierwszy raz – pięć lat temu – ta była poradziecka baza znajdowała się w stanie permanentnej rozbudowy. Dwa lata temu ten proces trwał w najlepsze, a i dziś wydaje się nie mieć końca.
Wszystko wskazuje na to, że Amerykanie – koło zamachowe koalicji – nie zamierzają się zbyt szybko stąd wycofać.
A skoro o koalicji mowa – baza w Bagram to prawdziwy wielokulturowy i wieloetniczny młyn. Amerykanie, Brytyjczycy, Polacy, Francuzi, Egipcjanie, cywilny personel z Izraela, Indii, Pakistanu, Filipin i bóg wie skąd jeszcze.
Afgańczycy, teoretycznie u siebie, rozpływają się w tym tłumie rodem z wieży Babel.
Ale dość tych rozmyślań. W Mazar-i-Sharif stacjonują Niemcy. I można u nich, zupełnie legalnie, napić się piwa…
W drodze do Bagram widokowy lot śmigłowcem Mi-17/fot. Marcin Ogdowski
Przygnębiający widok
“Za pieniądze, które pochłania ta wojna, można by zazielenić pustynię” – taką refleksją, jakieś dwa lata temu, podzielił się ze mną amerykański dziennikarz, relacjonujący konflikt w Afganistanie.
Przypomniałem sobie te słowa, gdy biegając po bazie, natknąłem się na park maszyn saperskich.
Wszystkie te buffalo i husky warte są dziesiątki milionów dolarów za pojazd. Zatem w jednej chwili ogarniam wzrokiem majątek o wartości setek milionów zielonych.
I po co to wszystko? Ano po to, by zredukować zagrożenie, jakie stwarza ładunek domowej produkcji, umieszczony w plastikowym wiadrze po dwa dolary za sztukę…
Ale bywa, że nawet te inżynieryjne cacka nie spełniają swojej roli. I na niewykrytej minie wylatuje w powietrze inny pojazd, też warty co najmniej kilka milionów dolarów. Albo złotych, tyle że kilkanaście, gdy pecha ma załoga polskiego, zielonego diabła.
Jest w Ghazni takie miejsce, do którego trafiają uszkodzone wozy. To serwis, gdzie część z nich udaje się przywrócić do służby. Jednak zanim trafią na warsztat, stoją na placu i straszą wyrwanymi kołami.
Doprawdy, przygnębiający widok.
Jest w Ghazni takie miejsce, do którego trafiają uszkodzone wozy/fot. Marcin Ogdowski
W rosomaku rządzi załoga
Jadę “świniakiem” z jednogwiazdkowym generałem na desancie. Tak, tak – generałowie też czasami przemieszczają się rosomakami.
W Polsce załoga chodziłaby jak na szpilkach, byle tylko nie podpaść wysokiej szarży. Piszę to bez złośliwości, za to z przekonaniem, gdyż wiele razy byłem świadkiem podlizywania się generałom.
Ale frontowe wojsko ma swoje własne reguły.
Transporter wypełnia muzyka “Guns N’ Roses”, a konkretnie utwór “November Rain”. A później “Don’t cry” i parę innych kawałków. Obsługa wieży nie oszczędza uszu ani swoich, ani desantu.
Generał tymczasem – po naszywce widać, że spadochroniarz – nie “trepi”, nie narzuca woli. Najwyraźniej uznaje zasadę, że w rosomaku rządzi załoga.
I to mi się podoba…
Obsługa wieży nie oszczędza uszu ani swoich, ani desantu…/fot. Marcin Ogdowski
Spacer po Ghazni
Centrum Ghazni przypomina oblężoną twierdzę. Gdzie nie spojrzeć, tam żołnierze – polscy, amerykańscy i afgańscy.
W środku pałacu gubernatora – który pałacem jest tylko z nazwy – dowódca ISAF, gen. Stanley Mc Chrystal ze świtą. Na spotkaniu z lokalnymi władzami amerykański generał opowiada o nowej strategii sił sojuszniczych w Afganistanie.
Dużo okrągłych słów, z których wynika, że od tej pory ma się liczyć przede wszystkim Afgańczyk i jego potrzeby. Mniej siły, więcej współpracy. I większa troska o to, by w akcjach militarnych nie ginęli przypadkowi cywile.
Pożyjemy, zobaczymy. Oby się ziściło.
A póki co generał wychodzi z pałacu gubernatora wprost na okoliczne stragany – ogląda towar, rozmawia z handlarzami. Bez hełmu i kamizelki, wyprostowany, uśmiechnięty. Śledzony przez obiektywy aparatów i kamer afgańskich mediów.
Osobista odwaga, ale i efekciarstwo – bo w ciasnym kadrze widać tylko generała, gubernatora i dziennikarzy. Imponująca obstawa stoi nieco dalej…
Dowódca ISAF i gubernator prowincji Ghazni Osman Osmani/fot. Marcin Ogdowski
Generał-dyplomata
Dziś rano znalazł dla mnie chwilę, goszczący w Ghazni, naczelny dowódca ISAF, amerykański gen. Stanely Mc Chrystal.
Od wczoraj sporo dyskutuje się na temat zagrożeń płynących ze współpracy z afgańskimi siłami bezpieczeństwa. Zapytałem więc generała, czy nie boi się, gdy wysyła na wspólne koalicyjno-afgańskie operacje, dowodzonych przez siebie żołnierzy. Wiedząc, że część komendantów ANP i dowódców ANA współpracuje z talibami.
- Bez względu na to, z kim współdziałamy – a dziś mówimy afgańskich siłach bezpieczeństwa – zawsze przykładamy dużą wagę do tego, by należycie zabezpieczyć działania naszych żołnierzy. Nie obawiam się zatem bardziej niż w przypadku współpracy z innymi partnerami – odpowiedział mi generał.
Cóż, szef ISAF to bardziej dyplomata niż wojskowy. Ale ostateczną ocenę jego wypowiedzi pozostawiam wam…

Gen. Stanley Mc Chrystal/fot. Marcin Ogdowski