Rejestracja | Logowanie »


Drobne podsumowanie

35 komentarzy | 03 grudnia 2010
Warunki niemal komfortowe.../fot. Marcin Ogdowski

Warunki niemal komfortowe. Gdyby jeszcze nie ta konieczność spędzenia w powietrzu 14 godzin.../fot. Marcin Ogdowski

Jestem już w Polsce. Powrót do domu zajął mi 16 godzin, z czego niemal 14 spędziłem w CASIE.

Ale nie było źle – przyzwyczajony do widoku zawalonej po sufit i wypchanej ludźmi „popierdółki” (jak żołnierze nazywają ten typ transportowca), poczułem się mile zaskoczony, wchodząc w Bagram na pokład samolotu. Bo oto szykował się lot z możliwością wyciągnięcia nóg, ba – położenia się na podłodze. Mówię Wam – istny luksus…

Skoro dotarłem, czas na drobne podsumowanie. „Z Afganistanu.pl” to dobrze rozpoznawalna marka, o czym przekonałem się podczas tego wyjazdu. Wielu ludzi, których spotkałem na swojej drodze, właśnie za sprawą bloga przyjmowało mnie z życzliwością, dzieląc się różnymi opiniami i spostrzeżeniami.

Ale niestety, sukces naszej strony ma również negatywne konsekwencje. Wiem, że na części żołnierzy usiłowano wymusić, by nie kontaktowali się ze mną. Niektórzy tym sugestiom ulegli i nie ma co czarować – nieco utrudniało mi to pracę.

Lecz mimo wszystko co miałem zobaczyć, zobaczyłem, co miałem usłyszeć, usłyszałem. Teraz zamierzam przekazać Wam moje doświadczenia i obserwacje w formie alfabetu misji. Zacznę w przyszłym tygodniu od haseł „A jak ajdik” i „B jak bezpieczeństwo”.

Zapraszam do lektury już dziś.

Jak nie umrzeć… z nudów

15 komentarzy | 01 grudnia 2010

„In coming!” – rozlega się z megafonu. Pędzimy do najbliższego schronu, który momentalnie wypełnia się ludźmi.

- Ooo, kolega nawet hełm zdążył zabrać… – śmieje się jeden z żołnierzy na widok innego.

Siedzimy na drewnianych ławeczkach i czekamy na odgłosy wybuchów. Niektórzy palą papierosy, inni bawią się gierkami w komórkach. Jest gwarno, co chwila pada jakiś dowcip – czuć, że humory dopisują. Przecież jesteśmy w Bagram, a tu – takie panuje przekonanie – nic nie ma prawa nam się stać.

„All clear, All clear!” – drze się głos z megafonu. Nie słyszeliśmy żadnych eksplozji – albo ich w ogóle nie było, albo pociski spadły na jakiś inny fragment bazy.

- No panowie, idziemy dalej się nudzić – kwituje całą sytuację czekający na samolot do Polski chorąży.

Tak…

W Bagram można pójść do „pieksu” – sklepu z elektroniką i wyposażeniem wojskowym, sprzedawanym po bardzo korzystnych cenach. Można pochodzić po „hadżi”, jak Polacy nazywają targowisko, gdzie wystawiają się lokalni kupcy. Można odwiedzić DiFAC – północny, południowy, pod dachem, pod namiotem – by skosztować kolejnych odmian „czikenów”. Można też postać „na fajce”, lub pójść do klubu żołnierskiego i kijem od miotły pograć w bilard. Albo skorzystać z Internetu, który w bagramskiej kafejce doprawdy uczy cierpliwości.
A zaliczywszy wszystkie te atrakcje można iść do… „pieksu”, na „hadżi”, na DiFAC. Po raz drugi, trzeci i czwarty – byle tylko nie umrzeć z nudów.

Ot, całe Bagram – ostatni przystanek w drodze do domu.

Polacy nie prowadzą z Bagram działalności operacyjnej, ale dla amerykańskich sił powietrznych jest to regularna baza/fot. Marcin Ogdowski

Polacy nie prowadzą z Bagram działalności operacyjnej, ale dla amerykańskich sił powietrznych jest to regularna baza/fot. Marcin Ogdowski

Chili i kamienie

6 komentarzy | 30 listopada 2010

Co ma chili do stosunków polsko-afgańskich? Ano ma…

- Uwaga na kamienie! – słychać w radio ostrzeżenie dowódcy patrolu. Wyglądam przez niewielkie okienko w drzwiach MaTV i widzę grupę chłopców. Raczej niegroźne towarzystwo, zwłaszcza, jeśli przed wyjazdem z bazy człowiek nastawił się na ewentualność “wyłapania ajdika czy erpega”…

Opuszczamy pojazdy, kamienie nie lecą.

Najwyraźniej to nie w tym rejonie Ghazni rzucano do dzieci wojskowe racje żywnościowe. Gest jak najbardziej przyjazny, tyle że w “emeri” były również paczuszki z koszmarnie ostrą przyprawą. Dzieciaki, spodziewając się słodyczy, otwierały woreczki i… następnym razem rzucały w Polaków kamieniami.

- Porywczy naród – komentuje historię żołnierz, który wyjaśnił mi, skąd w ogóle wzięło się zagrożenia kamieniami.

Trudno nie przyznać mu racji.

Na ulicy w Ghazni/fot. Marcin Ogdowski

Mijani przez Polaków przechodnie zwykle z zaciekawieniem obserwują żołnierzy/fot. Marcin Ogdowski

Talib w rezydencji

9 komentarzy | 29 listopada 2010
Gubernator prowincji Ghazni w swoim gabinecie/fot. Marcin Ogdowski

Gubernator prowincji Ghazni w swoim gabinecie/fot. Marcin Ogdowski

- Uwaga, talib! – mówi jeden z pracowników biura gubernatora Ghazni, wskazując na wchodzącego do holu rezydencji brodatego mężczyznę. – Spokojnie, on tylko tak wygląda… – dodaje po chwili, wyraźnie uradowany swoim żartem.

Rzekomy talib – wybitnie niechętnie patrzący na mój obiektyw – to członek ochrony gubernatora. Raczej nie chciałbym go spotkać w ciemnym zaułku, zwłaszcza, że jego nieodłącznym atrybutem jest wiecznie odbezpieczony chiński kałasz…

Żarty żartami, lecz sytuacja, w której po rezydencji szefa regionalnych władz spacerują talibowie, jest jak najbardziej realna. I nie chodzi wcale o zamachowców. Gubernator nie ukrywa, że spotyka się z przywódcami rebelii. Afgańczycy, w swoim stylu – w trakcie wielogodzinnych, wypełnionych dygresjami rozmów – usiłują dogadać się między sobą.

Dzięki temu w prowincji ma być bezpieczniej, choć póki co efektów nie widać.

Co na to Polacy? Nie przeszkadzają. Czasami wręcz dyskretnie zabezpieczają przejazdy talibskich przywódców. Takie są dyrektywy dowództwa ISAF, które jakiś czas temu uznało, że tylko wchłonięcie w legalny system części ruchu oporu może zakończyć tę wojnę.

- Ale tym, którzy bezpośrednio odpowiadają za śmierć naszych żołnierzy, nie odpuścimy – usłyszałem w dowództwie polskiego kontyngentu.

Spokojnie, to tylko jeden z członków ochrony gubernatora.../fot. Marcin Ogdowski

Spokojnie, to tylko jeden z członków ochrony gubernatora.../fot. Marcin Ogdowski

Brudne, zniszczone, żywe

5 komentarzy | 28 listopada 2010
Na ulicach Ghazni można jeszcze spotkać wraki sprzętów należących do Armii Radzieckiej (patrz: ciężarówka po prawej), która wycofała się stąd 22 lata temu.../fot. Marcin Ogdowski

Na ulicach Ghazni można jeszcze spotkać wraki sprzętów należących do Armii Radzieckiej (patrz: ciężarówka po prawej), która wycofała się stąd 22 lata temu.../fot. Marcin Ogdowski

Do tej pory już kilka razy miałem okazję przyjrzeć się stolicy prowincji Ghazni. I cóż – wiem, że w tym kręgu kulturowym i pod tą szerokością geograficzną pojęcia ładu, porządku i czystości, są inaczej definiowane niż na Zachodzie. Lecz mimo wszystko takiego obrazu miasta się nie spodziewałem.

Ghazni jest nie tylko koszmarnie brudne, jest też, po prostu, zniszczone. Dziewięć lat po inwazji i upadku rządów talibów to może dziwić…

Przyglądając się marnej infrastrukturze miasta, aż trudno było mi uwierzyć, że kilkaset lat temu konkurowało ono z Bagdadem. I że za niespełna dwa lata – na cały 2013 rok – Ghazni stanie się stolicą islamskiej kultury. To tak, jakby mundial rozegrać w slumsach Rio de Janeiro.

Zresztą sami zobaczcie.

Budynek mieszkalny na skraju starego miasta/fot. Marcin Ogdowski

Budynek mieszkalny na skraju starego miasta/fot. Marcin Ogdowski

Cmentarz w granicach starego miasta/fot. Marcin Ogdowski

Jeden z cmentarzy/fot. Marcin Ogdowski

Widok na najstarszą część miasta. W okolicy nadal mieszkają ludzie.../fot. Marcin Ogdowski

Widok na najstarszą część miasta. W okolicy nadal mieszkają ludzie.../fot. Marcin Ogdowski

... czego najlepszym dowodem są dzieci, wybiegające ze zrujnowanych budynków na widok żołnierzy/fot. Marcin Ogdowski

... czego najlepszym dowodem są dzieci, wybiegające ze zrujnowanych budynków na widok żołnierzy/fot. Marcin Ogdowski

Na tle miasta rezydencja gubernatora Ghazni jawi się jak okazały pałacyk (choć w środku nie wygląda już tak reprezentacyjnie).../fot. Marcin Ogdowski

Na tle miasta rezydencja gubernatora Ghazni jawi się jak okazały pałacyk (w środku nie wygląda już tak reprezentacyjnie).../fot. Marcin Ogdowski

... choć tak naprawdę to mała twierdza, strzeżona przez armię ochroniarzy i policjantów/fot. Marcin Ogdowski

... choć tak naprawdę to mała twierdza, strzeżona przez armię ochroniarzy i policjantów/fot. Marcin Ogdowski