Nie taki huk straszny…
A ja znów o zwierzaku. Tym razem o wyjątkowo niepokornym psim szczeniaku, który ostrymi jak igła kiełkami zaznaczył swoją obecność na moich rękach.
Adżi, bo o nim mowa, przyszedł za jednym ze swoich opiekunów w miejsce, skąd za moment miały strzelać Dany. Nie chciałem, by huk przestraszył szczeniaka, więc przeniosłem go za obwałowanie z hesco. Psiak wrócił i jak gdyby nigdy nic, zaczął się bawić kamieniami, którymi wysypana jest cała baza. Wyniosłem go więc po raz drugi. I trzeci. I czwarty…
Stojący obok żołnierze mieli ze mnie niezły ubaw, wyjaśniłem im więc, o co mi chodzi.
- Eee, daj na luz. To pies z Adżiristanu… – rzucił jeden z nich. A mnie olśniło – Adżi! Jak Adżiristan, gdzie znajduje się polsko-afgański posterunek. Lepiej znany jako „kraina latających erpegów”.
No tak, Adżi nie takie rzeczy w swoim trzymiesięcznym życiu widział i słyszał…
Armia “niewidzialnych” wojowników
- Dlaczego podkładałeś bomby?
- Bo mułła mi kazał?
- Dlaczego go posłuchałeś, przecież wiesz, że to niebezpieczne?
- Ale mułła powiedział mi, że gdy to robię, to jestem niewidzialny…
Oto rozmowa schwytanego przez afgańskie siły bezpieczeństwa taliba z subgubernatorem jednego z dystryktów prowincji Ghazni. Zrelacjonował mi ją jej świadek – szef polskiego PRT – ilustrując w ten sposób motywy działania części bojowników.
„Najgłupszych zabiliśmy na początku operacji, teraz walczymy z najmądrzejszymi” – mówią o swoich działaniach w Afganistanie Amerykanie. Jak wyjaśnić tę pozorną sprzeczność?
Talibscy dowódcy doskonale wiedzą, na czym osadza się siła ich przeciwnika. Mają świadomość, że wiszące nad bazami balony „czeszą” teren wokół, przekazując obraz do centrów operacyjnych. Że to samo robią bezzałogowce. Że dostrzeżeni z powietrza „kopacze” raczej prędzej niż później mogą się spodziewać ataku. A mimo to nieustannie posyłają ludzi „na wykopki”.
Większość Afgańczyków nie potrafi czytać i pisać. Z tej rzeszy analfabetów łatwo wyłuskać „kopaczy” i wmówić im rozmaite – z naszej perspektywy – niedorzeczności.
Dla Polaków to niezbyt komfortowa sytuacja. Bo z armią „niewidzialnych” wojowników można wygrywać, ale wygrać się nie da…
Wielu (nie)chce być ganerem
- Taa, a potem się okaże, że co drugi na „ganerce” jeździł… – skwitował nasz dialog jeden z żołnierzy „bojówki”. Chwilę wcześniej rozmawialiśmy o wojskowych, którzy nie muszą wyjeżdżać na patrole. I o tym, jak część z nich przedstawia swoją misję po powrocie do domu.
„Ganer”, czyli strzelec z wieżyczki na dachu, to najbardziej odkryty członek załogi każdego pojazdu. A zarazem jego oczy i pierwsza linia obrony. „Skanowanie sektorów”, jak mówi się tu o obserwacji otoczenia, wymaga od „ganera” ciągłej mobilizacji.
- I niezłego refleksu. Bo „szuszak z rurą” (granatnikiem RPG), może wyleźć zewsząd, a na strzał potrzebuje naprawdę chwili – dodaje mój rozmówca. Jego zdaniem, „żeby siedzieć na ganerca trzeba mieć jaja”. Zwłaszcza nocą i w zabudowanym terenie.
No i końskie zdrowie – bo gdy na dole działa klima, u góry dają się we znaki słońce i kurz. A zimą mróz.
Co nieco o Amerykanach
Kto nie lubi indyka, mógł dziś poczuć się rozczarowany. A wszystko za sprawą Dnia Dziękczynienia, obchodzonego przez Amerykanów. Z tej okazji drób indyczego pochodzenia serwowano w kilku postaciach. Co ciekawe, w rolę wydających posiłki wcielili się żołnierze US Army, zakładając na mundury gustowne białe fartuszki…
- Zawsze to jakaś odmiana po „czikenie” – kwitowali amerykańskie wysiłki kulinarne Polacy.
A skoro o Amerykanach mowa – w komentarzach pytacie mnie o relacje między nimi a Polakami.
Cóż, jeszcze z poprzednich rotacji – także irackich – wiem, że zdarzały się nawet związki o charakterze intymnym. Generalnie jednak, poza kontaktami nie do uniknięcia – na TOC-u (centrum operacyjne), w PRT (zespół odbudowy prowincji), czy między służbami medycznymi – bliższych relacji w zasadzie nie ma. Bo przecież okazjonalne mecze siatkówki czy koszykówki na takie miano nie zasługują.
Pokutuje przede wszystkim bariera językowa, ale również – przekazywane z ust do ust – historyjki o arogancji i ignorancji Amerykanów. „A po co wam komórki, przecież u was nie działają?” albo „A wy tam w Polsce to macie Internet?” – oto przykładowe pytania, jakie mają zadawać Jankesi.
- Ale to nie zmienia faktu, że doceniają dobrą robotę – mówi mi jeden z żołnierzy. – Jeśli mieli kontakt, a my wyciągnęliśmy ich z tarapatów, potrafią przyjść i podziękować.
Inna rzecz, że różnie to z tymi ludźmi w amerykańskich mundurach bywa. Nie dalej jak dwa dni temu, stojąc w kolejce do stołówki, przysłuchiwałem się rozmowie dwóch Latynosów z naszywkami US Army. Bez trudu rozpoznałem, że to hiszpański jest ich pierwszym językiem. Bo gdy dołączył do nich trzeci żołnierz i wszyscy przeszli na angielski, płynną wymowę podsłuchiwanej dwójki szlag trafił…
Najpierw wyjazd, potem śmiech
Kilka serii, które posypało się z kolumny, pomknęło w kierunku obwałowania strzelnicy. “Fire test” tuż przed wyjazdem z bazy był na szczęście jedyną okolicznością, w której nasz patrol użył dziś ognia.
Lecz wsiadając do wozu takiej wiedzy nie miałem. Wiedziałem za to, że wczoraj znów doszło do kilku ataków na polskie oddziały – przy użyciu “ajdików” i erpegów. I że rebelianci potrafią zapuścić się w samo centrum Ghazni, gdzie m.in. jechaliśmy.
Przyglądając się twarzom podczas odprawy, przypomniałem sobie również wczorajsze ostrzeżenie jednego z żołnierzy: “Będziemy chodzić przy bazarze. Tłum ludzi, uważaj, żeby ktoś ci kosy nie sprzedał”. I wymianę zdań między dwoma wojskowymi: “Olo, czemu ty na zdjęciach sprzed wyjazdu jesteś taki poważny?”. “Bo śmieję się, jak wrócę do bazy”.
Wróciliśmy. O tym, co działo się podczas wyjazdu, niech opowiedzą zdjęcia.