Dany i mocna rzecz
I wykrakałem. Ledwie wczoraj popołudniu zamieściłem wpis o wojennym BHP, w bazie ogłoszono alarm. Kod 02, oznaczający konieczność noszenia kamizelki kuloodpornej oraz posiadania hełmu w zasięgu ręki.
Przyznam – nie chciało mi się wracać do bichaty po sprzęt, usłyszałem jednak argument, który przywołał mnie do porządku: – Bez kamizelki nie wpuszczą cię na DiFAC – wyjaśnił mi kolega.
Kolejki mężczyzn i kobiet w kamizelkach, niekiedy z pełnym oporządzeniem i hełmami na głowie, czekające na wydanie posiłku – tego tu jeszcze nie widziałem. Wystarczyło jednak przejść do części jadalnej, by poczuć więcej luzu. Większość kamizelek lądowała na oparciach krzeseł lub na podłodze. Cóż, jedzenie z kilkunastoma kilogramami ugniatającymi brzuch i plecy do najprzyjemniejszych czynności nie należy…
Ostatecznie nic na bazę nie spadło. A artyleria dała o sobie znać dopiero kilkanaście godzin później. Dla siedzących w „Gazowni” kierunek ognia był jak najbardziej właściwy, strzelał bowiem nie przeciwnik, ale polskie Dany – potężne, 152-milimetrowe haubice na kołowych podwoziach.
Ich „fire mission”, o której uprzedziły bazowe megafony, przyciągnął tłumek gapiów, głównie Amerykanów.
- Niezłe gówno… – skomentował jeden z nich po którymś z kolejnych wystrzałów.
Nie wiem, ile było w tym uznania, a ile drwiny dla nienajmłodszego już sprzętu. Mnie w każdym razie pierwszy wystrzał zastał w “toju”, stojącym jakieś 100 metrów od Dan. Zapewniam – mocna rzecz…
Wojenne BHP
- Najpierw drzwi, potem pasy! – zrugał mnie dowódca wozu MATV. Byliśmy w centrum Ghazni, właśnie wróciłem do pojazdu. Usiadłem w fotelu, odłożyłem aparat i zacząłem się zapinać, nie zamknąwszy wcześniej drzwi.
- Pamiętaj o tym, bo przez drzwi lubią ostatnio wpadać erpegi – tłumaczył wojskowy, a mnie zrobiło się głupio. Bo niby człowiek doświadczony, a zabrakło takiego odruchu…
Wojenne BHP i mnie przeorało świadomość. Dziś nie mam już pokusy, by zrzucić z siebie ciężką kamizelkę czy równie niewygodny hełm. I nie chodzi tylko o to, że ratują przed odłamkami, czy – w razie najechania na „ajdika” – osłabiają siłę uderzenia w odstające elementy wnętrza pojazdu. Rzecz w tym, że kamizelka ma z tyłu uchwyt ratunkowy – rączkę, za którą można wyciągnąć rannego czy nieprzytomnego człowieka.
A skoro o BHP mowa – w zeszłym roku alarmy w „Gazowni” zwiastowały dźwięki, nie bez powodu nazywane syrenami. Dziś, nieco już zjechane głośniki, wydają z siebie odgłosy podobne do ryku osłabionego słonia.
Tkwiąc na helipadzie
Miałem dziś przenieść się do innej bazy. Niestety, cała wyprawa skończyła się spacerem na helipad i półtoragodzinnym siedzeniem na tobołkach.
„Śmigła” nie przyleciały, zebrałem więc zabawki i wróciłem do drewnianej budy, zwanej tu bichatą. W międzyczasie – bo przecież miało mnie już nie być – zagospodarowano „moje” łóżko, straciłem więc niezłą miejscówkę. Ot, poranna przygoda, którą w wojsku tłumaczy się w sposób następujący: „zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia”.
Z logiką tak wysokiego rzędu dyskutować nie potrafię. Może uda się następnym razem…
Ale nie ma tego złego – tkwiąc na helipadzie przynajmniej byłem świadkiem czegoś, co pewnie poprawi humory stacjonującym w „Gazowni” ludziom. Od wczoraj na DiFAC-u brakuje napojów, tymczasem w trakcie mojej nasiadówki wylądowało kilka śmigłowców z zaopatrzeniem.
Ci, co widzą więcej
To nie są faceci od defilad czy innych okolicznościowych imprez. Bardziej od „kotleta” wolą działać w polu – jeździć rosomakiem po „ajdik strasse”, czy ganiać po górach z patrolem rozpoznania.
Uzbrojeni w aparat i kamerę, Adam i Darek spędzają w Afganistanie po kilkanaście tygodniu w roku. Sami będąc żołnierzami mają łatwiej niż cywilni fotoreporterzy, traktowani przez dowódców patroli jako dodatkowy powód do zmartwień. Bo własna broń – w razie czego – czyni ich samowystarczalnymi.
Jak już pisałem, kiepski byłby ze mnie żołnierz i wolałbym nie zakładać munduru. Ale jednego chłopakom z Combat Camery zazdroszczę – jako wojskowi mogą ze swoim sprzętem wejść niemal wszędzie. I dokumentować najbardziej nawet tajne operacje.
Szkoda, że nie wszystkie efekty ich pracy da się upublicznić. To z pewnością uzupełniłoby obraz polskiej misji…
Zamiast słów: Twarze
Rzeźbione przez słońce, wiatr i piach. Brak kosmetyków i trudny dostęp do wody. Przez codzienne zmartwienia ludzi żyjących w surowym kraju, ogarniętym permanentną wojną. Twarze Afgańczyków.
Średnia długość życia nie przekracza tu 50 lat. Oblicza zdawałoby się starców, mogą być twarzami czterdziestoparolatków. Tylko dzieci zachowują gładkie policzki, lecz i tak nie tak długo, jak ich rówieśnicy ze spokojniejszych części świata.
I młodych i starych łączy jedno – oczy. Na przemian dumne i smutne. Wyjątkowo dumne i wyjątkowo smutne…