Rejestracja | Logowanie »


Chłopcy „Marty” robią „wąsy”

14 komentarzy | 09 marca 2012
Na "wąsach"/fot. Marcin Ogdowski

Na "wąsach"/fot. Marcin Ogdowski

- Dobra panowie – dowódca rosomaka zwrócił się do siedzących w desancie żołnierzy. – Wychodzicie na „wąsy”.

„Wąsy” to nic innego, jak chodzenie wzdłuż przejazdu kolumny wozów bojowych, czasem w sporej od nich odległości, i szukanie odciągów od ładunków wybuchowych, założonych przy drodze. To również okazja do sprawdzenia potencjalnych stanowisk strzeleckich oraz – gdy rozpoznania dokonuje się w terenie zabudowanym – wypytania ludności o obecność talibów.

Których, rzecz jasna, zwykle „nie ma” i „nie było”…

„Chodzenie na wąsach” uratowało zdrowie i życie wielu załogom rosomaków czy MRAP-ów, w porę zapobiegając eksplozjom „ajdików”. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych zajęć. Bo „wąsy”, jak mówi się o szukających odciągów żołnierzach – choć ubezpieczani przez działka i ganerów – są dużo łatwiejszym celem dla rebelianckich snajperów. W razie zasadzki „na wejście” znajdują się w odkrytej przestrzeni.

Dziś, wraz z żołnierzami z Grupy Rozpoznawczej, udałem się na poranny patrol po wioskach rozrzuconych wokół Ghazni. Tych, z których jesienią zeszłego roku regularnie ostrzeliwano bazę z moździerzy. Choć była informacja o podłożonym IED, „wąsy” niczego nie wykryły. Po czterech godzinach wszystkie wozy – w tym „Marta”, nazwana tak na cześć żony dowódcy rosomaka – w komplecie dotarły do bazy.

Jak zwykle wozy przyciągnęły najmłodszych Afgańczyków, proszących o wodę i jedzenie/fot. Marcin Ogdowski

Jak zwykle wozy przyciągnęły najmłodszych Afgańczyków, proszących o wodę i jedzenie/fot. Marcin Ogdowski

W pewnym momencie było ich naprawdę sporo/fot. Marcin Ogdowski

W pewnym momencie było ich naprawdę sporo/fot. Marcin Ogdowski

Patrolowane wsie jesienią zeszłego roku mocno dały się we znaki bazie Ghazni/fot. Marcin Ogdowski

Patrolowane wsie jesienią zeszłego roku mocno dały się we znaki bazie Ghazni/fot. Marcin Ogdowski

Dziś towarzyszyłem żołnierzom z Grupy Rozpoznawczej/fot. Marcin Ogdowski

Dziś towarzyszyłem żołnierzom z Grupy Rozpoznawczej/fot. Marcin Ogdowski

Ostatni z wozów kolumny, a w tle polski M-24/fot. Marcin Ogdowski

Ostatni z pojazdów kolumny, a w tle polski M-24/fot. Marcin Ogdowski

Jednak to nie "śmigła" (które po prostu przelatywały obok), wspierały "wąsy". Nz. dowódca jednego z rosomaków, gotowy w każdej chwili użyć potężnej armatki/fot. Marcin Ogdowski

Wsparcie "wąsów" - dowódca jednego z rosomaków, gotowy w każdej chwili użyć zamontowanej na wozie armatki/fot. Marcin Ogdowski

O tym, że wóz nazywał się "Marta", informował napis na burcie wieży/fot. Marcin Ogdowski

O tym, że wóz nazywał się "Marta", informował napis na burcie wieży/fot. Marcin Ogdowski

Oblicza wiosny

12 komentarzy | 08 marca 2012
Rzeczona sałatka/fot. Marcin Ogdowski

Rzeczona sałatka/fot. Marcin Ogdowski

- Popatrz na to! – ciemnoskóra żołnierka szturchnęła towarzyszkę w mundurze, wskazując na misę z sałatką warzywną, fantazyjnie przystrojoną kawałkami papryki i ugotowanych jaj.

- Super! – powiedziała tamta i, idąc w ślady koleżanki… zrobiła potrawie zdjęcie.

Chwilę wcześniej nie mniejszym zachwytem – już nie tylko Amerykanek, ale i Polek – cieszyła się haubico-armata Dana. Niemal każda z kobiet chciała sobie zrobić zdjęcie na jej tle. Bo to właśnie w towarzystwie dwóch ghaznieńskich „Danuś” – dziś z wysoko zadartymi lufami – zorganizowano piknik z okazji Dnia Kobiet.

Były kiełbaski, grochówka, gulasz, mięso w galarecie i smalec – wszystko przygotowane przez polskich logistyków. Pyszne jak diabli.

Słoneczna pogoda, ognisko – chciałoby się rzec, wiosenna sielanka. Jednak wiosna pokazała również swoje inne, afgańsko-wojenne oblicze. Dziś na minie-pułapce wyleciał w powietrze jeden z wozów amerykańskiego RCP, stacjonującego w Ghazni. Do tutejszego szpitala Medevac zwiózł trzech rannych żołnierzy. Wczoraj, w prowincji Helmand IED zabiło sześciu Brytyjczyków.

“Sezon” powoli się zaczyna…

Na tle Dany pozowano do zdjęć zbiorowych.../fot. Marcin Ogdowski

Na tle Dany pozowano do zdjęć zbiorowych.../fot. Marcin Ogdowski

... i indywidualnych/fot. Marcin Ogdowski

... i indywidualnych/fot. Marcin Ogdowski

Amerykankom bardzo smakowała polska galareta z octem (tak, tak, ta butelka jest od octu...).../fot. Marcin Ogdowski

Amerykankom bardzo smakowała polska galareta z octem (tak, tak, ta butelka jest od octu...).../fot. Marcin Ogdowski

... i kiełbaski z ogniska/fot. Marcin Ogdowski

... i kiełbaski z ogniska/fot. Marcin Ogdowski

Nieco oddechu

16 komentarzy | 08 marca 2012
Jeden ze wspomnianych dyplomów/fot. Marcin Ogdowski

Jeden ze wspomnianych dyplomów/fot. Marcin Ogdowski

Blog „zAfganistau.pl” jest co prawda prowadzony przez mężczyznę, zaś bohaterami wpisów są z reguły panowie. Jednak skupiona wokół niego społeczność w znacznej mierze składa się z kobiet. Korzystając z okazji, że mamy dziś Wasze święto – Dziewczyny, dzięki, że jesteście!

A skoro o tym mowa…

„Z okazji Dnia Kobiet składam moc najserdeczniejszych życzeń dobrego zdrowia, żołnierskiego szczęścia oraz satysfakcji z wzorowo wykonywanej misji. Życzę szczęśliwego powrotu do domu, zrealizowania wszystkich planów życiowych, sukcesów w dalszej działalności służbowej oraz wszelkiej pomyślności w życiu osobistym.

Jest Pani wspaniałym ambasadorem naszego kraju w Afganistanie. Będąc pod wrażeniem Pani profesjonalizmu, zaangażowania oraz uroku, wyrażam swoje największe uznanie i dziękuję za upiększanie szarej codzienności ciężkiej służby”…

… dyplomy tej treści otrzymały dziś stacjonujące w polskiej bazie w Ghazni kobiety – Polki w języku polskim, Amerykanki – w tłumaczeniu na angielski. Popołudniu zaplanowano kolejną część uroczystości – tym razem ma być trochę głośniej i bardziej widowiskowo. Zdradzę tylko, że wszystko to ma się odbyć przy stanowiskach haubico-armat Dana. Co by nie mówić, również rodzaju żeńskiego…

Dyplomy wręczał dowódca kontyngentu, gen. Piotr Błazeusz. Po polsku całując w rękę.../fot. Marcin Ogdowski

Dyplomy wręczał dowódca kontyngentu, gen. Piotr Błazeusz. Po polsku całując w rękę.../fot. Marcin Ogdowski

... co, ku mojemu zaskoczeniu, spodobało się Amerykankom/fot. Marcin Ogdowski

... co, ku mojemu zaskoczeniu, spodobało się Amerykankom/fot. Marcin Ogdowski

... tak zresztą jak i cała, nieco archaiczna - przypominająca szkolne akademie - ceremonia/fot. Marcin Ogdowski

... tak zresztą jak i cała, nieco archaiczna - przypominająca szkolne akademie - ceremonia/fot. Marcin Ogdowski

Zbieranie „hajdów”

6 komentarzy | 08 marca 2012
Jako pierwsi procedurze "hajdowania" zostali poddani pasażerowie białej toyoty/fot. Marcin Ogdowski

Jako pierwsi procedurze "hajdowania" zostali poddani pasażerowie białej toyoty/fot. Marcin Ogdowski

- Dlaczego znów stoimy? – zapytałem siedzących ze mną w rosomaku żołnierzy.

- Wychodzimy. Będziemy „hajdować” – usłyszałem w odpowiedzi.

Gdy opuściłem wóz zobaczyłem, że zarówno za, jaki i przed naszą kolumną utworzyły się niemałe korki. Lewy pas został zablokowany i przepuszczano przez niego tylko pojedyncze samochody. Te, które przez radio wskazał dowódca patrolu, poddano „hajdowaniu”.

Na pierwszy ogień poszła biała toyota z pięcioma mężczyznami w środku. Jej kierowcy nakazano zjechać na pobocze, następnie cała piątka musiała opuścić pojazd. Gdy żołnierze przeszukali Afgańczyków oraz ich auto, rozpoczęła się właściwa część procedury, polegająca na zebraniu danych osobowych i biometrycznych. Jeśli idzie o te ostatnie, zwykle są to zdjęcia twarzy i odciski palców, niekiedy pobiera się też próbki DNA (ze śliny) i skanuje siatkówkę.

Do tego celu wykorzystuje się przenośne urządzenie o nazwie Hiide (stąd owo „hajdowanie”), trochę większe niż typowy aparat fotograficzny. Po co to wszystko? Chodzi o stworzenie bazy danych, pomocnej na przykład w ściganiu sprawców zamachów bombowych.

Nie znam skuteczności tej procedury, dostrzegam jednak jej istotą słabość. Afgańczycy bowiem do perfekcji rozbudowali system powiadamiania się o obecności oddziałów ISAF w danym miejscu. Wiem, że ostrzegają się również przed „hajdowaniem”. Często zatem ci, którym mogłoby ono zaszkodzić, zatrzymują się bądź wybierają inną drogę. W „paszczę lwa” jadą bogu ducha winni wieśniacy…

... mężczyźni zostali najpierw przeszukani/fot. Marcin Ogdowski

Mężczyźni zostali najpierw przeszukani.../fot. Marcin Ogdowski

... następnie skontrolowano ich samochód/fot. Marcin Ogdowski

... następnie skontrolowano ich samochód/fot. Marcin Ogdowski

Hiide wygląda jak trochę większy aparat/fot. Marcin Ogdowski

Hiide wygląda jak trochę większy aparat/fot. Marcin Ogdowski

Zasadnicza część procedury - zbieranie odcisków palców/fot. Marcin Ogdowski

Zasadnicza część procedury - zbieranie odcisków palców/fot. Marcin Ogdowski

Po wszystkim przyszedł czas na rozładowanie korków, które powstały, gdy odcinek "hajłeja", gdzie dokonywano "hajdowania", był wyłączony z ruchu/fot. Marcin Ogdowski

Po wszystkim przyszedł czas na rozładowanie korków, które powstały, gdy odcinek "hajłeja", gdzie dokonywano "hajdowania", był wyłączony z ruchu/fot. Marcin Ogdowski

„Śmiglaków” (nie)moc

24 komentarze | 07 marca 2012
Prezydencka delegacja opuszcza pokład chinooka/fot. Marcin Ogdowski

Prezydencka delegacja opuszcza pokład chinooka/fot. Marcin Ogdowski

- Leci! – krzyknął podniecony oficer, wskazując ręką na cztery ledwo widoczne na niebie plamki.

- No tak… – westchnąłem chwilę później, rozpoznając sylwetki nadlatujących maszyn. – Znów wizerunkowy strzał w stopę. Polski prezydent przylatuje do stacjonujących w Afganistanie żołnierzy amerykańskim śmigłowcem…

Prezydencka delegacja dolatywała do Ghazni na pokładzie dwóch chinooków, w towarzystwie pary śmigłowców black hawk. Zaś w oddali widać było krążącego nad bazą szturmowego apache’a, oraz maleńką, choć uzbrojoną w potężne rakiety hellfire, kiowę.

Mój komentarz usłyszał stojący obok wysokiej rangi oficer polskiego kontyngentu. I zaczął mnie przekonywać, że inaczej się nie da. Bo do obsługi delegacji należałoby wystawić trzy albo cztery transportowe Mi-17 i ze dwa Mi-24 w charakterze osłony. Czyli większość posiadanych przez Polaków „śmigieł”. Tymczasem Amerykanie takiego dylematu nie mieli – wydzielony na potrzeby prezydenckiej wizyty komponent stanowił ułamek ich sił w Afganistanie.

Słuchając tej argumentacji przypomniałem sobie zdarzenie sprzed kilkunastu dni. Gdy konwój, którym jechałem, dojeżdżał do Wagez, nad naszymi głowami pojawiła się para apache-kiowa. Jak się okazało, śmigłowce krążyły nad bazą, w ten sposób zabezpieczając budujących ją logistyków z US Army.

- Och, przydałoby się parę takich… – żołnierz, który wypowiedział te słowa, miał na myśli kiowy. Spojrzałem na naszywkę na jego ramieniu i byłem pewien, że nie usłyszałem pobożnych życzeń dyletanta. Chłopak służył w kawalerii powietrznej, wiedział więc, co mówi.

- Taaa – przytaknąłem mu, a w duchu po raz kolejny zadałem sobie pytanie: skoro tak się szarpiemy, tak niewiele mamy i możemy, to co my tu u licha w ogóle robimy?

PS. Dziś rano obudził mnie “inkoming”, alarm przeciwrakietowy. Nic nie łupnęło, chyba zatem były to ćwiczenia. Tylko dlaczego o 7.00 rano? ;)

Na drugim planie śmigłowiec Kiowa. Okolice Wagez, kilkanaście dni temu/fot. Marcin Ogdowski

Na drugim planie śmigłowiec Kiowa. Okolice Wagez, kilkanaście dni temu/fot. Marcin Ogdowski

Wspomniana para apache-kiowa/fot. Marcin Ogdowski

Wspomniana para apache-kiowa/fot. Marcin Ogdowski

Amerykańskie "śmiglaki", krażąc nad bazą, przez jakiś czas latały również nad konwojem, w którym jechaliśmy. Tym sposobem mieliśmy dodatkowe wsparcie na "gdyby coś"/fot. Marcin Ogdowski

Amerykańskie "śmiglaki", krażąc nad Wagez, przez jakiś czas latały również nad konwojem, w którym jechaliśmy. Tym sposobem mieliśmy dodatkowe wsparcie na "gdyby coś"/fot. Marcin Ogdowski