Chłopcy „Marty” robią „wąsy”
- Dobra panowie – dowódca rosomaka zwrócił się do siedzących w desancie żołnierzy. – Wychodzicie na „wąsy”.
„Wąsy” to nic innego, jak chodzenie wzdłuż przejazdu kolumny wozów bojowych, czasem w sporej od nich odległości, i szukanie odciągów od ładunków wybuchowych, założonych przy drodze. To również okazja do sprawdzenia potencjalnych stanowisk strzeleckich oraz – gdy rozpoznania dokonuje się w terenie zabudowanym – wypytania ludności o obecność talibów.
Których, rzecz jasna, zwykle „nie ma” i „nie było”…
„Chodzenie na wąsach” uratowało zdrowie i życie wielu załogom rosomaków czy MRAP-ów, w porę zapobiegając eksplozjom „ajdików”. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych zajęć. Bo „wąsy”, jak mówi się o szukających odciągów żołnierzach – choć ubezpieczani przez działka i ganerów – są dużo łatwiejszym celem dla rebelianckich snajperów. W razie zasadzki „na wejście” znajdują się w odkrytej przestrzeni.
Dziś, wraz z żołnierzami z Grupy Rozpoznawczej, udałem się na poranny patrol po wioskach rozrzuconych wokół Ghazni. Tych, z których jesienią zeszłego roku regularnie ostrzeliwano bazę z moździerzy. Choć była informacja o podłożonym IED, „wąsy” niczego nie wykryły. Po czterech godzinach wszystkie wozy – w tym „Marta”, nazwana tak na cześć żony dowódcy rosomaka – w komplecie dotarły do bazy.
Oblicza wiosny
- Popatrz na to! – ciemnoskóra żołnierka szturchnęła towarzyszkę w mundurze, wskazując na misę z sałatką warzywną, fantazyjnie przystrojoną kawałkami papryki i ugotowanych jaj.
- Super! – powiedziała tamta i, idąc w ślady koleżanki… zrobiła potrawie zdjęcie.
Chwilę wcześniej nie mniejszym zachwytem – już nie tylko Amerykanek, ale i Polek – cieszyła się haubico-armata Dana. Niemal każda z kobiet chciała sobie zrobić zdjęcie na jej tle. Bo to właśnie w towarzystwie dwóch ghaznieńskich „Danuś” – dziś z wysoko zadartymi lufami – zorganizowano piknik z okazji Dnia Kobiet.
Były kiełbaski, grochówka, gulasz, mięso w galarecie i smalec – wszystko przygotowane przez polskich logistyków. Pyszne jak diabli.
Słoneczna pogoda, ognisko – chciałoby się rzec, wiosenna sielanka. Jednak wiosna pokazała również swoje inne, afgańsko-wojenne oblicze. Dziś na minie-pułapce wyleciał w powietrze jeden z wozów amerykańskiego RCP, stacjonującego w Ghazni. Do tutejszego szpitala Medevac zwiózł trzech rannych żołnierzy. Wczoraj, w prowincji Helmand IED zabiło sześciu Brytyjczyków.
“Sezon” powoli się zaczyna…
Nieco oddechu
Blog „zAfganistau.pl” jest co prawda prowadzony przez mężczyznę, zaś bohaterami wpisów są z reguły panowie. Jednak skupiona wokół niego społeczność w znacznej mierze składa się z kobiet. Korzystając z okazji, że mamy dziś Wasze święto – Dziewczyny, dzięki, że jesteście!
A skoro o tym mowa…
„Z okazji Dnia Kobiet składam moc najserdeczniejszych życzeń dobrego zdrowia, żołnierskiego szczęścia oraz satysfakcji z wzorowo wykonywanej misji. Życzę szczęśliwego powrotu do domu, zrealizowania wszystkich planów życiowych, sukcesów w dalszej działalności służbowej oraz wszelkiej pomyślności w życiu osobistym.
Jest Pani wspaniałym ambasadorem naszego kraju w Afganistanie. Będąc pod wrażeniem Pani profesjonalizmu, zaangażowania oraz uroku, wyrażam swoje największe uznanie i dziękuję za upiększanie szarej codzienności ciężkiej służby”…
… dyplomy tej treści otrzymały dziś stacjonujące w polskiej bazie w Ghazni kobiety – Polki w języku polskim, Amerykanki – w tłumaczeniu na angielski. Popołudniu zaplanowano kolejną część uroczystości – tym razem ma być trochę głośniej i bardziej widowiskowo. Zdradzę tylko, że wszystko to ma się odbyć przy stanowiskach haubico-armat Dana. Co by nie mówić, również rodzaju żeńskiego…
Zbieranie „hajdów”
- Dlaczego znów stoimy? – zapytałem siedzących ze mną w rosomaku żołnierzy.
- Wychodzimy. Będziemy „hajdować” – usłyszałem w odpowiedzi.
Gdy opuściłem wóz zobaczyłem, że zarówno za, jaki i przed naszą kolumną utworzyły się niemałe korki. Lewy pas został zablokowany i przepuszczano przez niego tylko pojedyncze samochody. Te, które przez radio wskazał dowódca patrolu, poddano „hajdowaniu”.
Na pierwszy ogień poszła biała toyota z pięcioma mężczyznami w środku. Jej kierowcy nakazano zjechać na pobocze, następnie cała piątka musiała opuścić pojazd. Gdy żołnierze przeszukali Afgańczyków oraz ich auto, rozpoczęła się właściwa część procedury, polegająca na zebraniu danych osobowych i biometrycznych. Jeśli idzie o te ostatnie, zwykle są to zdjęcia twarzy i odciski palców, niekiedy pobiera się też próbki DNA (ze śliny) i skanuje siatkówkę.
Do tego celu wykorzystuje się przenośne urządzenie o nazwie Hiide (stąd owo „hajdowanie”), trochę większe niż typowy aparat fotograficzny. Po co to wszystko? Chodzi o stworzenie bazy danych, pomocnej na przykład w ściganiu sprawców zamachów bombowych.
Nie znam skuteczności tej procedury, dostrzegam jednak jej istotą słabość. Afgańczycy bowiem do perfekcji rozbudowali system powiadamiania się o obecności oddziałów ISAF w danym miejscu. Wiem, że ostrzegają się również przed „hajdowaniem”. Często zatem ci, którym mogłoby ono zaszkodzić, zatrzymują się bądź wybierają inną drogę. W „paszczę lwa” jadą bogu ducha winni wieśniacy…
„Śmiglaków” (nie)moc
- Leci! – krzyknął podniecony oficer, wskazując ręką na cztery ledwo widoczne na niebie plamki.
- No tak… – westchnąłem chwilę później, rozpoznając sylwetki nadlatujących maszyn. – Znów wizerunkowy strzał w stopę. Polski prezydent przylatuje do stacjonujących w Afganistanie żołnierzy amerykańskim śmigłowcem…
Prezydencka delegacja dolatywała do Ghazni na pokładzie dwóch chinooków, w towarzystwie pary śmigłowców black hawk. Zaś w oddali widać było krążącego nad bazą szturmowego apache’a, oraz maleńką, choć uzbrojoną w potężne rakiety hellfire, kiowę.
Mój komentarz usłyszał stojący obok wysokiej rangi oficer polskiego kontyngentu. I zaczął mnie przekonywać, że inaczej się nie da. Bo do obsługi delegacji należałoby wystawić trzy albo cztery transportowe Mi-17 i ze dwa Mi-24 w charakterze osłony. Czyli większość posiadanych przez Polaków „śmigieł”. Tymczasem Amerykanie takiego dylematu nie mieli – wydzielony na potrzeby prezydenckiej wizyty komponent stanowił ułamek ich sił w Afganistanie.
Słuchając tej argumentacji przypomniałem sobie zdarzenie sprzed kilkunastu dni. Gdy konwój, którym jechałem, dojeżdżał do Wagez, nad naszymi głowami pojawiła się para apache-kiowa. Jak się okazało, śmigłowce krążyły nad bazą, w ten sposób zabezpieczając budujących ją logistyków z US Army.
- Och, przydałoby się parę takich… – żołnierz, który wypowiedział te słowa, miał na myśli kiowy. Spojrzałem na naszywkę na jego ramieniu i byłem pewien, że nie usłyszałem pobożnych życzeń dyletanta. Chłopak służył w kawalerii powietrznej, wiedział więc, co mówi.
- Taaa – przytaknąłem mu, a w duchu po raz kolejny zadałem sobie pytanie: skoro tak się szarpiemy, tak niewiele mamy i możemy, to co my tu u licha w ogóle robimy?
PS. Dziś rano obudził mnie “inkoming”, alarm przeciwrakietowy. Nic nie łupnęło, chyba zatem były to ćwiczenia. Tylko dlaczego o 7.00 rano?