Po trzech dniach pobytu na "ersołaju" - ogromnym namiotowisku, na które trafia rotujące się wojsko - w towarzystwie niemal 150 osób zamieszkujących "mój" namiot...
... i po 10-godzinach lotu Herkulesem Polskich Sił Powietrznych, wróciłem do kraju. Wszystkim, którzy przez ostatnie tygodnie - w charakterze czytelników - towarzyszyli mi w mojej wyprawie, serdecznie dziękuję. Przyjdzie jeszcze czas na podsumowania, ale póki co pozwolę sobie na odrobinę odpoczynku/fot. (obie; wybaczcie, że komórką) Marcin Ogdowski
- Nie, nie będę na nią szczać – celowniczy „pekaśki” puścił oczko. – Dojdzie do siebie sama, na powietrzu – dodał, układając rozgrzaną lufę na skrzynce amunicyjnej. Doszła. Karabin PK (i jej lokalne odmiany) to broń używana zarówno przez Polaków, jak i rebeliantów. Obie strony zmagają się więc z jej niedoskonałościami – zacięciami i szybko przegrzewającą się lufą. Ale sprawna, ma okrutną skuteczność – obok pieszczotliwej „kaśki”, cieszy się też mianem „kosiarki”…
Po naciśnięciu spustu rozlega się niepozorne „plump” – tak działa amunicja używana do granatników podczepianych pod beryle. „Robi robotę” – zapewniali mnie żołnierze, zadowoleni z posiadania takiej broni. Dla tych po drugiej stronie lufy to najgorsza z możliwych recenzji…
A na bojówce bez zmian – duża część żołnierzy rzuca w kąt etatowe wyposażenie i kupuje własne. Na przykład hełmy. W tej sytuacji naszywka „Poland” zyskuje dodatkowe znaczenie – pozwala zidentyfikować jako jedną formację owo przypominające nieco partyzantkę wojsko.
Buty pochodzące z dwóch różnych par – symbol biedy panującej w tym kraju. Ich właścicielem był afgański mężczyzna, pasterz. Bardzo chciał mnie nakłonić, bym oddał mu swoje obuwie…
Lecz nawet tak biedni ludzie mają skarby – chłopak, posiadacz owego pierścienia, ostentacyjnie się nim chwalił. Nalegał, bym zrobił mu zdjęcie, tak skadrowane, by znalazła się na nim ta biżuteria. W takich chwilach żałuję, że moja lustrzanka to nie polaroid – że nie mogę na miejscu wydrukować fotografii i wręczyć jej swoim bohaterom.
W Polsce trafiające na pogotowie dziecko dostaje zwykle jakąś maskotkę – coś, co zajmie jego uwagę, odciągnie od skaleczenia i bólu. Co w jakiejś mierze zrekompensuje stratę. Sześcioletni Muhammad dostał puszkę coca-coli. Była zimna i tak samo czerwona, jak krew na palcach malca.
Z fajertestami jest tak, że zawsze przyciągają uwagę miejscowych. Afgańczycy – tak bardzo nawykli do zagrożeń – gdyby mogli, weszliby żołnierzom pod lufy. Zwykle nie wystarczają gesty – dopiero strzały w powietrze pozwalają odgonić zbieraczy amunicyjnego złomu. Uciekają, czasem zostawiając za sobą takie pamiątki…/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski
Stanowisko strzelca bocznego Mi-17.
… więc jest.
Dostało mi się od Czytelników, że jak poświęcam uwagę śmigłowcom, to tylko Mi-24. Że wyłącznie „dwudziestki-czwórki” fotografuję. Zapominając o koniach roboczych kontyngentu, czyli transportowych Mi-17.
Które przecież – to jeden z argumentów – zostaną tu dłużej niż bojowe „hokeje”, lada moment pakowane i odsyłane do domu.
Nie zapominam.
Tych kilka zdjęć powstało na przełomie ostatnich tygodni.
PS. Temat wpisu nie przypadkiem jest lotniczy. Dziś w nocy przerzucono mnie z Ghazni do Bagram. Pierwszy odcinek drogi powrotnej do kraju zaliczony.
„Oczka” – jeden z najbardziej rozpoznawalnych akcentów transportowej części Samodzielnej Grupy Powietrzno-Szturmowej.
Startująca z polskiego helipadu w Ghazni „siedemnastka”.
Gdzieś między Bagram a Ghazni.
Póki pozwalają na to warunki pogodowe, Mi-17 latają z – jak to zwykło się mówić – „otwartymi dupami” (zimą montuje się i zamyka tylne rampy). Miejsce z tyłu zajmuje wówczas dodatkowy strzelec/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski
To widok tego mężczyzny – oficera pełniącego służbę w centrum operacyjnym jednej z brygad ANA – po raz kolejny skłonił mnie do rozważań nad istotą afgańskiego konfliktu. Nad faktem, iż dla większości Afgańczyków toczy się on gdzieś obok. Owszem, ma wpływ na ich codzienność, ale został – jak to się mądrze mówi w socjologii – zinternalizowany, „oswojony”, uznany za coś oczywistego, z czym da się żyć. Mężczyzna na zdjęciu jak gdyby nigdy nic oglądał sobie mecz piłki nożnej na telewizorze schowanym w kantorku. Futbol – szczególnie po ostatnich sukcesach afgańskiej kadry – staje się w tym kraju niezwykle popularną i ważną dyscypliną. W zestawieniu z kolejnym meczem wojna – jak widać – schodzi na plan dalszy…
I choć nie sposób nie zauważyć, zwłaszcza żołnierzy obcych armii…
… można się do nich przyzwyczaić, tym łatwiej, gdy jest się dzieckiem.
Można też na nich zarobić (choć istnieją dużo bardziej efektywne sposoby niż uwiecznione na zdjęciu zbieranie poamunicyjnego złomu).
Wojna nie znaczy, że należy porzucić wszelkiego rodzaju prace polowe.
Nie oznacza również pustek na drogach.
To mnie zresztą zawsze przyprawia o poczucie surrealizmu. Z jednej strony wojsko w swoich pancernych pojazdach, pod ogromną presją, wynikłą z ryzyka wybuchu IED (które czasem wybuchają), z drugiej – normalny drogowy ruch. Tranzytowy…
… i osobowy. Widok wyprzedzających pojazdy RCP cywilnych samochodów, to ukoronowanie owego surrealizmu, tym bardziej odczuwalnego, gdy obok straszą jeszcze ślady po eksplozji „ajdika”. Jakbyśmy my (piszę „my”, bo przecież pracuję z wojskiem) i oni żyli w dwóch równoległych światach.
… osobno, ale obok siebie/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski
„Klasyczna” wołga w wersji taxi.
… jest za to biało-żółta, zwykle taksówka, co dobrze świadczy o walorach użytkowych radzieckiej konstrukcji.
Wbrew potocznym wyobrażeniom, zacofany Afganistan wcale nie jest motoryzacyjną pustynią. Co prawda jeśli idzie o stan i wiek taboru bliżej mu do Kuby niż choćby najuboższych krajów Europy, niemniej aut jeździ tu całkiem sporo.
Jak to w Azji – dominują „japończyki”, z toyotą corollą na czele, ale wcale nie trzeba wprawnego oka, by dostrzec dużą liczbę pojazdów „made in USSR”. Co ciekawe, mniej obitych i pogniecionych niż ich młodsze zachodnie odpowiedniki.
Kolejny ślad burzliwej historii tego kraju…
… choć zdarzają się też modele do prywatnego użytku, z mniej krzykliwym „kamuflażem”.
Samochody mają po kilkadziesiąt lat – co widać. Widać też zalety „pancernej” radzieckiej konstrukcji.
A oto ciekawe zestawienie – klasyczna radziecka technologia w zestawieniu z nowoczesną amerykańską techniką. Wołga kontra jeden z wozów zestawu RCP.
Ciekawe, ile jeszcze lat pojeżdżą te – co by nie mówić – zabytkowe auta/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski