Rejestracja | Logowanie »


Jesteśmy najlepszym blogiem!

30 komentarzy | 11 grudnia 2009

Z ogromną satysfakcją donoszę, że nasz blog zyskał uznanie Akademii Internetu. W Webstarfestival 2009 Akademia przyznała nam tytuł najlepszego bloga 2009 roku. Webstary to najbardziej prestiżowy konkurs branży internetowej w Polsce.

Więcej informacji na ten temat znajdziecie na stronie konkursu.

Ale nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie wsparcie kilku osób. To doskonała okazja, by publicznie im podziękować.

Nad sprawnym funkcjonowaniem „Z Afganistanu” przez cały czas czuwał (i nadal czuwa), Paweł Opydo oraz dział IT INTERIA.PL – chłopaki, to dzięki Wam nigdy nic się nie wysypało.

Podziękowania należą się Krzyśkowi Fijałkowi i zespołowi Faktów INTERIA.PL, którzy – gdy nie miałem takiej możliwości – wrzucali moje relacje na bloga.

Arturowi Potockiemu, Bartkowi Girgusiowi i Stachowi Stanuchowi chciałbym podziękować za zaangażowanie na etapie przygotowywania bloga.

I na koniec ostatni, ale nie najmniej ważni. Bo tak naprawdę najważniejsi – użytkownicy. Bez Was ten blog nie miałby racji bytu. Mam nadzieję, że rodzinom misjonarzy i wszystkim innym, zainteresowanym konfliktem w Afganistanie, choć odrobinę przybliżyłem realia, w jakich służą nasi żołnierze. A samym misjonarzom dałem satysfakcję z „pisaniny”, która bez owijania w bawełnę traktuje o wojennej codzienności.

Dziękuję Wam bardzo i proszę – zostańcie jeszcze na tym blogu.

PS. Idea, technika i użytkownicy to jedno, ale jest jeszcze wsparcie duchowe, bez którego na pewno byłoby trudno poprowadzić tego bloga. Dziękuję zatem Mojej Żonie i wszystkim tym (a jest ich zbyt wielu, by wymieniać z nazwiska), którzy trzymali i – ufam – nadal trzymają za mnie kciuki.

Nie bardzo wiedziałem, czym zilustrować wpis o konkursie. Wybrałem zdjęcie, które zrobił mi kolega z TVP podczas lotu z Ghazni do Bagram/fot. Rafał Stańczyk

Nie bardzo wiedziałem, czym zilustrować wpis o konkursie. Wybrałem zdjęcie, które zrobił mi kolega z TVP podczas lotu z Ghazni do Bagram. Czas odsłonić twarz :) /fot. Rafał Stańczyk

Determinacja i czas

61 komentarzy | 06 grudnia 2009

Był środek lata, wczesne przedpołudnie. Żar z nieba i smród spalin sprawiały, że w zasadzie nie było już czym oddychać. Jechaliśmy jedną z głównych kabulskich ulic, w strumieniu tysięcy rozklekotanych aut. I nagle, na środku drogi, ujrzeliśmy mężczyznę bez obu nóg. Siedział pomiędzy dwoma pasami jezdni i żebrał.

Widok okaleczonych ludzi w Afganistanie nie jest niczym nadzwyczajnym. Zresztą, nie mogłoby być inaczej w kraju, w którym jeszcze do niedawna było więcej min niż mieszkańców.

Pozbawione którejś z kończyn kalekie osoby nie budzą więc szczególnego zainteresowania. Nawet, gdy wymuszają je, żebrząc na ulicy. Przez cały swój pobyt w Kabulu miałem wrażenie, że większość Afgańczyków traktuje je jak powietrze. Wojna znieczula, zwłaszcza, jeśli trwa już kilkadziesiąt lat…

Wraz z trzema dziennikarzami jechaliśmy na umówione spotkanie do kwatery głównej ISAF. Przejechaliśmy więc koło żebraka, ale z postanowieniem, że wrócimy tą samą drogą – by móc zrobić mu zdjęcie i porozmawiać.

Popołudniu mężczyzna nadal siedział na swoim stanowisku. Słońce i ruch zelżały, co być może sprawiło żebrakowi ulgę, ale z drugiej strony uczyniło jego zajęcie jeszcze bardziej niebezpiecznym. Teraz bowiem część mijających go aut po prostu pędziła, niemal ocierając się o dłonie kaleki.

Ów mężczyzna kiedyś był bojownikiem, a nogi stracił w czasie wojny domowej, która wybuchała po wyjściu Rosjan z Afganistanu. Tak przynajmniej mówił, zadowolony ze sporej sumy afgani i dwóch butelek wody, które mu podarowaliśmy.

Tak czy inaczej, imponował nam jego spokój, determinacja i odwaga. Zgodnie orzekliśmy, że żaden z nas nie wytrwałby na tej jezdni dłużej niż kilkadziesiąt sekund.

*          *          *

Przypomniałem sobie tę historię czytając przemówienie Baracka Obamy – o tym, że potrzebny jest jeszcze jeden militarny wysiłek. Po którym, już za dwa lata, żołnierze zaczną wracać do domów.

Czy dosłanie kilkudziesięciu tysięcy wojskowych wystarczy, by złamać opór talibów? Cóż, rebeliantom, jak żebrakowi z ulicy, nie zabraknie ani odwagi, ani determinacji. A czasu, tak jak ów beznogi weteran, mają pod dostatkiem. Ostatecznie mogą napór ISAF po prostu przeczekać…

Popołudniu mężczyzna nadal siedział na swoim stanowisku. Słońce i ruch zelżały, co być może sprawiło żebrakowi ulgę, ale z drugiej strony uczyniło jego zajęcie jeszcze bardziej niebezpiecznym/fot. Aleksander Rawski (z archiwum autora blogu).

Popołudniu mężczyzna nadal siedział na swoim stanowisku. Słońce i ruch zelżały, co być może sprawiło żebrakowi ulgę, ale z drugiej strony uczyniło jego zajęcie jeszcze bardziej niebezpiecznym/fot. Aleksander Rawski (z archiwum autora blogu).

Bezpieczne (?) schrony

106 komentarzy | 01 grudnia 2009
Jeszcze w Iraku zapewniano mnie, że taka konstrukcja przetrwa bezpośrednie trafienie granatem moździerzowym/fot. Marcin Ogdowski

Jeszcze w Iraku zapewniano mnie, że taka konstrukcja przetrwa bezpośrednie trafienie granatem moździerzowym/fot. Marcin Ogdowski

- Dlaczego nie piszesz o ostrzałach naszych baz? Czyżby i blog był kontrolowany? – pyta mnie użytkownik „Z Afganistanu.pl”, nawiązując do poprzedniego postu. A inny, kilka dni temu, pisał:

O tym, że FOB Warrior w ciągu 10 dni był ostrzelany 10 razy, też żadne media nie doniosły…

Cóż, byłoby naiwnością oczekiwać, że MON będzie o takich incydentach informować. Każdy komunikat byłby przecież kolejnym argumentem dla przeciwników zaangażowania WP w Afganistanie. A rząd tymczasem zastanawia się nie tyle nad wycofaniem, ale wręcz zwiększeniem polskiego kontyngentu…

Jednak informacje o ostrzałach docierają do rodzin żołnierzy. Pyta mnie jedna z żon:

Marcinie, mąż nie chce, albo nie może o tym mówić. A ja chciałaby wiedzieć, czy oni w tych schronach, gdy chowają się przed ostrzałem, są bezpieczni? Napisz coś na ten temat, bo pewnie zainteresowanych jest więcej niż ja.

Jak taki schron wygląda, widać na zdjęciach – to żelbetowy odlew w kształcie litery U, odwróconej o 180 stopni, obłożony workami z piaskiem. Czy bezpieczny? Na pewno bezpieczniejszy niż namiot czy blaszany kamp.

Jeszcze w Iraku zapewniano mnie, że taka konstrukcja przetrwa bezpośrednie trafienie granatem moździerzowym (gorzej z bębenkami w uszach), choć ostrzegano, że krzywdę mogą zrobić odłamki, które dostaną się przez źle zabezpieczone wejścia. Nikt jednak nie robił złudzeń, że takie schronienie wystarczy na „sto siódemkę” – rakietę, której używają rebelianci.

Na szczęście – o czym już pisałem – prawdopodobieństwo śmierci w wyniku ostrzału bazy jest bardzo niskie. Bo talibowie – tak jak wcześniej iraccy bojownicy – najczęściej walą panu bogu w okno.

I oby tak zostało.

Taki schron to żelbetonowy odlew w kształcie litery U, odwróconej o 180 stopni, obłożony workami z piaskiem/fot. Krzysztof Żuczkowski (z prywatnego archiwum autora blogu).

Taki schron to żelbetonowy odlew w kształcie litery U, odwróconej o 180 stopni, obłożony workami z piaskiem/fot. Krzysztof Żuczkowski (z archiwum autora blogu).

Schron przy kampowisku w Ghazni/fot. Marcin Ogdowski

Schron przy kampowisku w Ghazni/fot. Marcin Ogdowski