Rejestracja | Logowanie »


Zaczęła się VII zmiana…

186 komentarzy | 27 kwietnia 2010

… oczywiście, tylko oficjalnie. Bo większość żołnierzy VII zmiany wciąż nie dotarła do Afganistanu. A spora część tych z VI jest jeszcze w drodze do domu.

Jednak wraz z przekazania dowództwa, “szósta” przechodzi do historii. Jej żołnierzom i ich rodzinom dziękuję za to, że stali się częścią społeczności “Z Afganistanu.pl”. Teraz nie będziecie już osobiście zainteresowani tematyką afgańskiej misji, ale ufam, że przynajmniej część z Was zostanie tu nadal. Wasze doświadczenia i cenne uwagi pomogą tym, którzy dopiero do nas dołączyli. O barwności i podtrzymywaniu temperatury rozmaitych dyskusji już nie wspomnę…

A skoro o nowych członkach społeczności mowa – już od kilku tygodni obserwuję, że na forum instalują się żołnierze i rodziny VII zmiany. Będzie więc tylko formalnością, jeśli napiszę: blog i forum jest do Waszej dyspozycji.

Gen. Janusz Bronowicz, dowódca VI zmiany, przekazuje obowiązki gen. Andrzejowi Przekwasowi. Z prawej gen. Curtis Scaparrotti, szef Regionalnego Dowództwa Wschód/fot. Anna Pawlak

Gen. Janusz Bronowicz (z lewej), dowódca VI zmiany, przekazuje obowiązki gen. Andrzejowi Przekwasowi. Z prawej gen. Curtis Scaparrotti, szef Regionalnego Dowództwa Wschód/fot. Anna Pawlak

VI zmiana utknęła w Manas

208 komentarzy | 20 kwietnia 2010

- Siedzimy tu już ponad dwa tygodnie, zapomniani przez ISAF i nasze dowództwo. Ja miałem wrócić do Polski na początku kwietnia, wrócę, jak dobrze pójdzie, pod koniec… – mówi jeden z żołnierzy VI zmiany, który utknął w bazie Manas.

Takich sygnałów otrzymałem ostatnio bardzo wiele. Alarmują mnie również zaniepokojone i zmęczone oczekiwaniem rodziny. – Marcinie, czy wiesz coś o tym, kiedy ich z tego Manas wypuszczą? – pytają.

W Dowództwie Operacyjnym nie mają dobrych wieści: – Dopóki przestrzeń powietrzna nad Polską będzie zamknięta, dopóty nie ma mowy o przylotach z Manas – mówi mjr Mirosław Ochyra. – Powroty organizują Amerykanie, którzy zastrzegają, że ze względów bezpieczeństwa w pyle wulkanicznym latać nie będą.

Pył to nie jedyny powód opóźnień. Żołnierzy VI zmiany, którzy trafili do Manas na początku kwietnia, zatrzymały zamieszki w Kirgizji, na terenie której leży baza. Lotnisko zostało wówczas częściowo zamknięte – przez kilka dni używano go tylko do przerzutu  paliwa i zaopatrzenia do Afganistanu.

Co gorsza – nieoficjalnie wiadomo, że termin naszej rotacji zbiegł się z amerykańską. Przewrót w Kirgizji i zamknięcie bazy dały się więc i Amerykanom we znaki. Gdy baza zaczęła ponowienie normalnie funkcjonować, to żołnierze US Army mieli pierwszeństwo w przerzucie.

A potem pojawił się ów nieszczęsny pył…

Z moich ustaleń wynika, że z jego powodu odwołano loty zaplanowane na dziś. Termin kolejnych zależy od pogody.

Pierszeństwo w przerzucie, niestety, mają Amerykanie.../fot. Marcin Ogdowski

Pierwszeństwo w przerzucie, niestety, mają Amerykanie.../fot. Marcin Ogdowski

Swoje robić trzeba

23 komentarze | 14 kwietnia 2010
Robić swoje, czyli, m.in. dyżurować w kuchni/fot. Anna Pawlak

Robić swoje, czyli, m.in. dyżurować w kuchni.../fot. Anna Pawlak

- Wojsko to wojsko, bez względu na to, co się dzieje, musi robić swoje – mówi mi jeden z oficerów. W Afganistanie oznacza to normalną służbę: patrole, konwoje, a w bazie Giro i dyżur w kuchni.

Bo w Giro nic się nie zmieniło – Polacy nadal stołują się we własnym zakresie, na co zresztą nikt nie narzeka.

O tym, że w odległym o cztery tysiące kilometrów kraju dzieją się rzeczy wyjątkowe, świadczą jedynie spuszczone do połowy masztów flagi z kirem.

fot. Anna Pawlak

...i pojawiać się w afgańskich wioskach./fot. Anna Pawlak

fot. Anna Pawlak

Na wspólnym patrolu z Afgańczykami/fot. Anna Pawlak

fot. Anna Pawlak

Wydarzenia w kraju wydają się być czymś bardzo odległym.../fot. Anna Pawlak

Bezsilna złość

88 komentarzy | 11 kwietnia 2010
11 kwietnia 2010 r. Podczas gdy w Polsce wybiło południe, w Afganistanie była godz. 14.30. Dokładnie w tym czasie żołnierze i pracownicy Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie uczcili 2-minutową ciszą pamięć ofiar sobotniej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem/fot. Piotr Michrowski

11 kwietnia 2010 r. Podczas gdy w Polsce wybiło południe, w Afganistanie była godz. 14.30. Dokładnie w tym czasie żołnierze i pracownicy Polskiego Kontyngentu Wojskowego uczcili 2-minutową ciszą pamięć ofiar sobotniej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem/fot. Piotr Michrowski

W 2005 roku, gdy odbywała się II tura wyborów prezydenckich, byłem w Iraku. Co ciekawe, była tam wówczas m.in. brygada z Wesołej, która i tym razem – podczas najbliższych, przyśpieszonych wyborów – będzie poza krajem.

Swój obywatelski obowiązek wypełniłem wtedy w bazie Echo w Diwaniji.

W „Dywanowie”, odwrotnie niż w kraju, wygrał wówczas Donald Tusk. Gdy wieczorem dowiedzieliśmy się, że zwyciężył Lech Kaczyński, chyba nikt z nas – dziennikarzy i żołnierzy – nie podejrzewał, że ta kadencja skończy się tak tragicznie.

Nie głosowałem wówczas na Lecha Kaczyńskiego. Nie był on moim prezydentem, w takim sensie, w jakim był nim Aleksander Kwaśniewski – z jego poglądami na kwestie społeczne, obyczajowe, na stosunek do religii. I na zdolność do koncyliacji.

Nie przyłączę się więc do chóru, który teraz – bez cienia wstydu pławiąc się w zakłamaniu i fałszu – wznosi peany ku czci zmarłego.

Jakby nie wystarczył zwyczajny żal po śmierci człowieka. Ba, tylu ludzi…

Ale poza tym zwykłym żalem jest we mnie inne, żywe i autentyczne uczucie – Kaczyński nie był moim prezydentem, ale był prezydentem mojego kraju. W tym sensie odbieram tragedię pod Smoleńskiem jako coś osobistego. I gdy o tym myślę, czuję, że rozsadza mnie złość. Bezsilna złość.

Bo prezydent mojego kraju nie powinien umierać w taki sposób.

PS. W znakomitym serialu „Ekipa”, emitowanym ponad dwa lata temu, przewidziano coś na kształt smoleńskiej tragedii. Piszę o tym na blogu, gdyż akcja tego wątku toczyła się właśnie w Afganistanie. Filmowy prezydent został zestrzelony, lecąc śmigłowcem do bazy w Bagram.

Cóż, jak to wielokrotnie bywa, rzeczywistość okazała się dużo okrutniejsza niż fabularna fikcja…

fot. Piotr Michrowski

fot. Piotr Michrowski

fot. Piotr Michrowski

fot. Piotr Michrowski

fot. Piotr Michrowski

fot. Piotr Michrowski

Armia pozbawiona głowy

63 komentarze | 10 kwietnia 2010

- Jesteśmy w szoku. Czegoś takiego nikt się nie spodziewał – słyszę od żołnierzy. Cóż, mają powody do takiej reakcji. W jednej chwili, pod Smoleńskiem, zginęła najważniejsza kadra dowódcza polskiej armii.

Na pokładzie samolotu znajdowali się Szef Sztabu Generalnego WP gen. Franciszek Gągor, dowódca Wojsk Lądowych gen. Tadeusz Buk, dowódca Marynarki Wojennej wiceadmirał Andrzej Karweta, dowódca sił specjalnych gen. Włodzimierz Potasiński, szef dowództwa operacyjnego gen. Bronisław Kwiatkowski oraz dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik.

Wśród zabitych znaleźli się również wiceminister obrony narodowej Stanisław Komorowski i biskup polowy WP gen. Tadeusz Płoski.

W jednostkach w całym kraju spotykają się teraz sztaby kryzysowe, ale podnoszenia poziomu gotowości bojowej nie ma.

- Rolę dowódców przejęli ich zastępcy – wyjaśnia gen. Stanisław Koziej, niezależny ekspert wojskowy. – To nie są ludzie z nikąd, tylko wprowadzeni we wszystkie najważniejsze sprawy fachowcy. Armia musi być gotowa na kryzysowe sytuacje i nic nie wskazuje na to, by nie była. Myślę, że mimo tak tragicznej straty, będzie normalnie funkcjonować do czasu wyboru nowych dowódców.

No właśnie, dowódców rodzajów sił zbrojnych wyznacza prezydent. Co w sytuacji, gdy i on nie żyje?

- Nie musimy czekać do wyboru nowego prezydenta – wyjaśnia Stanisław Koziej. – W takiej sytuacji jak ta, najwyższych dowódców może mianować marszałek sejmu.

Czy tak się stanie, czy też Bronisław Komorowski poczeka z nominacjami, zostawiając je nowowybranemu prezydentowi – tego dziś nie wiemy.

Wieczorem w Ghazni odbyła się msza w intencji ofiar katastrofy/fot. mjr Piotr Michrowski

Wieczorem w Ghazni odbyła się msza w intencji ofiar katastrofy/fot. mjr Piotr Michrowski