Dawcy po ajdikach
Paweł Stypuła zginął tak, jak umierają saperzy. Z tą różnicą, że kapral nie popełnił błędu. Tak jak kilka godzin wcześniej koledzy z konwoju, tak i on, nieświadomy, „wszedł” w zasadzkę.
Rodzinie i Najbliższym Poległego składam wyrazy współczucia.
Śmierć kaprala Stypuły to kolejny dowód, że w Afganistanie jest źle. Bardzo źle. To już trzeci zabity w ciągu kilkunastu dni, a mamy zaledwie koniec czerwca. Przyzwyczailiśmy się już, że nasilenie walk następuje na przełomie lipca i sierpnia, aż strach więc pomyśleć, co będzie za kilka tygodni…
Skalę zagrożenia widać też w innych statystykach. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy (do 18 czerwca) żołnierze z niewielkiej Four Corners odnotowali aż 37 ostrzałów bazy, 13 ataków na konwoje i patrole, 3 IED, 31 UXO (miny-pułapki detonowane bez kabla czy radia) i 12 wezwań Medavac po zabitych lub rannych (także żołnierzy innych narodowości).
- Chłopaki robią wszystko, co mogą, by zminimalizować zagrożenie – mówi mi jeden z podoficerów. – Patrole i konwoje trwają godzinami – około 35-kilometrowy odcinek do Ghazni przejeżdża się w minimum 4 godziny, choć zdarzają się nawet 7-godzinne konwoje. Niemal zawsze wchodzi się w „kontakt” (z przeciwnikiem – dop. MO). A poza tym trzeba sprawdzić każdy przepust i podejrzane miejsca.
- Ale ta ostrożność się opłaca – dodaje mój rozmówca. – Bo saperzy wiele razy odnajdują podłożone przez talibów ładunki wybuchowe.
Niestety, samą ostrożnością chłopaki niewiele zdziałają. Gdy zapytałem, czego więcej im trzeba, usłyszałem:
- Niech ktoś wreszcie zmniejszy etaty wysokich oficerów sztabowych na rzecz bardziej potrzebnej w tych warunkach grupy bojowej. No i da chłopakom więcej sprzętu, bo brakuje nie tylko MRAP-ów i rosomaków, ale też łączności i noktowizji.
Brakuje również – rzecz, która mnie zmroziła – części zamiennych.
- Nawet serwis KTO z Siemianowic w Ghazni nie posiada podstawowych części do rosomaków – ujawnia mój rozmówca. – Uszkodzone czy wadliwe elementy i podzespoły bierze się od tzw.: “dawców”, czyli pojazdów po IED.
Niby to racjonalne, a poza tym – wiadomo, Polak potrafi. Niech jednak to uznanie nie przysłoni nam wagi problemu. Bo wyobraźmy sobie, że idziemy do mechanika, a on nam mówi, że dziś nie naprawi auta, bo nie ma nowych wraków, a więc i części. Dziwne, prawda?
Ale co tam, damy sobie radę, bo w najgorszym razie przez parę dni będziemy bez samochodu. Lecz w Afganie trwa wojna i od sprawności pojazdów zależy życie żołnierzy…
- W jakich czasach my żyjemy? – pyta ów podoficer. No właśnie…
W Afganie też głosują
- Każdy z żołnierzy służących w Afganistanie będzie miał szansę oddać swój głos w wyborach prezydenckich – zapewnia dowództwo polskiego kontyngentu.
Dla żołnierzy i pracowników cywilnych przygotowano komisje wyborcze w Kabulu oraz w bazach Bagram, Ghazni, Warrior, Giro, Four Corners i na posterunku Qarabaqh.
- Żołnierze, którzy pełnią służbę w bazie Vulcan i Band-e Sardeh, aby móc zagłosować, zostali przetransportowani do większych baz – informuje biuro prasowe PKW.
Głosowanie już trwa – oto kilka zdjęć autorstwa Adama Roika z Combat Camery.
“Aktualna sytuacja w PKW”
W najczarniejszych myślach nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Cztery dni, trzy poważne ataki, czternastu rannych i dwóch zabitych żołnierzy. Rakieta, która spadła dziś na namiot w bazie Warrior, nie dała Grzegorzowi Bukowskiemu żadnych szans…
Rodzinie Poległego składam wyrazy współczucia. I podobnie jak wcześniej – mam nadzieję, że ranni szybko wrócą do zdrowia.
W chwili, gdy piszę te słowa, minister obrony konferuje via video z dowództwem polskiego kontyngentu. Powód? Jak to ujęto w oficjalnym komunikacie dla mediów: „aktualna sytuacja w PKW”.
Panie ministrze, zapewne interesują Pana okoliczności wszystkich tych zdarzeń. Proszę więc zapytać, jak to się stało, że zaledwie 12 km od bazy, przy najruchliwszej drodze w regionie, talibowie podkładają potężną minę? Przypomnę, że Ghazni strzeże BLIMP, balon, na którym zamontowano kamery, kontrolujące przestrzeń wokół bazy na odległości znacznie przekraczającej owe nieszczęsne 12 km. Dlaczego ani amerykańscy operatorzy, ani nikt w polskim TOC-u nie dostrzegł grzebiących na poboczu rebeliantów?
Gdzie w tym czasie były BSR-y, samoloty bezzałogowe, amerykańskie, ponoć pracujące na rzecz naszego kontyngentu? Czy miały istotniejsze zadanie niż kontrola drogi, której utrzymanie to główne zadanie sił koalicji w tym regionie?
Dziś znów „dostał” Warrior, najczęściej ostrzeliwana baza w polskiej strefie. Już wiele miesięcy temu była mowa o potrzebie wkroczenia do dystryktu Gelan – siedliska talibów – skąd wychodzą ataki na Warriora. Dlaczego nic w tej sprawie nie zostało zrobione?
Znam odpowiedź na to pytanie, znają ją też żołnierze. To rezygnacja z działań zaczepnych w obawie przed stratami. Lecz niestety, ta źle pojęta troska przynosi skutek odwrotny od oczekiwanego. Bo względna bierność Polaków tylko rozzuchwala talibów.
- Nie jesteśmy tchórzami – słyszę od żołnierzy i nie mam najmniejszych powodów, by im nie wierzyć. – I potrafimy robić coś więcej niż jeździć w patrolach i konwojach logistycznych. Jeśli nie będziemy agresywni, nie będziemy walczyć, to zaczniemy ginąć na ajdikach nie tylko na drogach między bazami, ale i w samych bazach…
Rozumiem obawy polityków i dowódców, związane z eskalacją przemocy. Ale wbrew temu, co im się wydaje, nie da się wybrać czegoś pośredniego między walką a wycofaniem się z afgańskiej misji. Jeśli zatem nie dajemy wojsku walczyć, czas najwyższy zwinąć je do domu.
Panowie życia i śmierci
Kolejny ajdik, kolejni ranni, tym razem czterech (a dwóch kontuzjowanych), na szczęście bez zabitych. A mamy dopiero połowę czerwca…
Dzisiejszy atak na Highway 1 to kolejny dowód eskalacji działań. Eskalacji, na którą polski kontyngent nie jest przygotowany. Przynajmniej jeśli idzie o zagrożenia ze strony IED.
„(…) szefostwa inżynierii wojskowej rozpoczęło procedurę pozyskania trzech zestawów (…) Dwa przeznaczone zostaną na potrzeby Polskiego Kontyngentu Wojskowego Afganistan, a jeden na potrzeby szkolenia krajowego”.
I dalej o tym, że sfinansowanie zadania zaplanowano na 2010 r. Lecz:
„Ze względu na ogromne zapotrzebowanie na tego rodzaju sprzęt, jego pozyskanie możliwe będzie nie wcześniej niż w trzecim kwartale 2010 r.”.
Do tego czasu radź sobie żołnierzu, jak potrafisz. I licz na pomoc Amerykanów, której problematyczność dostrzega sam minister. W przywołanym dokumencie pisze on:
„(…) obecnie współpraca w tym zakresie polega na dokonaniu zgłoszenia planowanej operacji i dostarczeniu jej planu, zgodnie z procedurami sił ISAF. Na tej podstawie armia amerykańska wydziela odpowiedni zespół stacjonujący w sąsiedniej prowincji. Podejmuje on działania pod warunkiem braku występowania zadań o wyższym priorytecie, realizowanych przez stronę amerykańską”.
„Brak występowania zadań o wyższym priorytecie” – cóż za eufemizm. Ale brzmi łagodniej niż otwarte przyznanie, że panami życia i śmierci są w Afganistanie Amerykanie. Także dla Polaków…
PS. Po serii ostatnich ataków dowództwo rotuje część dotychczasowej załogi Warriora do Ghazni.
Tylko teraz jakoś tak pusto…
Krystian Woźnicki nie pojedzie już na kolejną misję. Nie weźmie też z żoną kościelnego ślubu. Nie dane mu będzie patrzeć, jak dorastają jego synowie, z których był tak bardzo dumny.
- Starszy na krok go nie opuszczał, młodszy z daleka się do niego uśmiechał… – wspomina żona, Edyta.
Szczęście, które sprzyjało Krystianowi na misji, opuściło go w Polsce. 12 maja żołnierz 9. Pułku Rozpoznawczego – w Afganistanie dowódca drużyny – wrócił do Polski. 6 czerwca zginął w wypadku samochodowym. W październiku skończyłby 29 lat…
- Nie musieliśmy nic do siebie mówić, bo rozumieliśmy się bez słów. Mieliśmy tyle planów, marzeń. Całe życie razem – aż do starości. Nie było jednak nam to pisane… – nie kryje emocji żona.
I dodaje: – Pogrzeb miał piękny, taki, na jaki zasłużył. Było sporo wojska, salwa honorowa, saluty żołnierzy, piękne przemówienia. Tylko teraz jakoś tak pusto…
* * *
Na forum samorzutnie utworzyliście wątek poświęcony Krystianowi. Dziękuję za ten wyraz solidarności.