Czarna sobota
I stało się: próbowali, próbowali, aż w końcu im się udało. W zeszłym tygodniu skończyło się na uszkodzonych pojazdach – ich załogi nie odniosły poważniejszych obrażeń. Jednak dziś rano ajdik pokonał rosomaka, zabijając strzelca, kpr. Miłosza Górkę, i raniąc pozostałych ośmiu członków załogi…
Zaatakowany konwój pochodził z Warriora. Zmierzali do Ghazni, gdzie rano, po ataku, mówiło się o 400-kilogramowym IED. Nie wiem, czy mina, która załatwiła rośka, rzeczywiście była tak potężna. Gdy w zeszłym roku w podobnych okolicznościach zginął Marcin Poręba, krajowi „eksperci” mówili o półtonowym ajdiku. Tymczasem rosomaka rozpruł znacznie mniejszy ładunek rdzeniowy.
Tam, w Afganistanie, modliliśmy się wówczas wszyscy, by ten atak okazał się jednostkowym wydarzeniem. By technologia produkcji tego rodzaju ajdików nie rozpowszechniła się wśród talibów. Czyżby na marne?
To druga śmierć polskiego żołnierza w rosomaku, nazywanym przez rebeliantów „zielonym diabłem”. Bo tak trudno go dopaść i tak piekielnie jest niebezpieczny. Byłem świadkiem pierwszej – strachu, złości i bezsilności, które mi wówczas towarzyszyły, nie zapomnę nigdy. I z tej perspektywy mogę w tej chwili napisać tylko jedno, choć wiem, że marne to pocieszenie. To wszystko trwa zaledwie ułamki sekund…
* * *
Rodzinie Miłosza Górki chciałbym złożyć najszczersze kondolencje. Zaś chłopakom rannym w ataku życzyć jak najszybszego powrotu do zdrowia!
Niepokój w strefie
Pocisk, który zniszczył wczoraj budynek przy helipadzie w Ghazni, nie był ostatni. Dziś rano Afgańczykom znów udało się wstrzelić w bazę, raniąc przy tej okazji cztery osoby.
Nienajlepsze wieści dochodzą również z Warriora. W ciągu ostatnich kilku dni doszło tam do czterech poważnych ataków na konwoje. W trakcie walk rebeliantom udało się uszkodzić kilka pojazdów.
Po atakach z pierwszej dekady maja to kolejna seria, która świadczy o niespokojnej sytuacji w strefie. Sytuacji, o której w Polsce – mimo trwania kampanii prezydenckiej – niemal w ogóle się nie mówi.
A może dzieje się tak nie bez powodu?
A najbardziej żal dzieciaków…
Nie chciałbym być afgańską sierotą. Bo w tamtejszych przytułkach brakuje dosłownie wszystkiego.
Jakiś czas temu byłem w jednym z sierocińców, gdzieś pod Kabulem. Będącym, jak mnie przekonywano, w lepszej sytuacji niż inne, bo wspieranym przez siły ISAF.
W ambulatorium, poza stetoskopem i zużytą leżanką, nie znalazłem niczego, co wskazywałoby na charakter pomieszczenia. Długo nie zapomnę też widoku kuchni, w której gotowano wychowankom posiłki. W Polsce pokarm dla zwierząt przygotowuje się w znacznie lepszych warunkach…
Lecz nie to było w tym wszystkim najgorsze, a gruba, gumowa rurka, którą wychowawcy „dyscyplinowali” dzieci. Lejąc na odlew, nie patrząc, gdzie i na kogo spada cios…
Od najmłodszych lat pozbawione najbliższych, źle albo wcale nieleczone, bite, niedożywione. Przyglądałem się tym dzieciakom i czułem potworny żal.
Zapewne wiele z nich nie doczeka dorosłości. A gdzie trafią te, którym dane będzie opuścić mury sierocińca? Z takim bagażem (i brakiem perspektyw) część, bez wątpienia, znajdzie dom w górach.
Wśród rebeliantów…