Tak niewiele brakowało…
- Jeśli mam być szczery, zmieniło się – nie budzą nas już rano rakiety, nie żegnają wraz z zachodem słońca. A przyzwyczailiśmy się do tego specyficznego rytuału… Teraz ataki są sporadyczne, najgorzej było w dniu wyborów, no i tuż przed nimi, kiedy został ranny jeden z kierowców „rośka” – opowiadał mi kilka dni temu żołnierz na co dzień stacjonujący w Warriorze.
Myślałem sobie wówczas – skoro nawet tam ucichło, VII zmiana już na spokojnie dociągnie do końca.
Tak niewiele brakowało…
Z tego co wiem, mina, na którą wjechał dziś rosomak sierżanta Kasprzaka, przeleżała w ziemi już jakiś czas. Nie było żadnego ataku – po prostu, jadący z Giro patrol miał pecha. Tym większego, że poruszał się off-road’em, a nie drogami.
Wybuch był potężny – transporter nadaje się już tylko do kasacji.
Kazimierz Kasprzak za kilka tygodni miał wrócić do domu. To nie była jego pierwsza misja – wcześniej służył w Iraku.
- Napięcie jest okropne – słyszę od żołnierzy z Ghazni. – Realnie ryzyko się nie zmienia, ale – jak zawsze pod koniec zmiany – każdy myśli sobie, że głupio by było teraz zginąć. I trochę bardziej się boi.
Tym bardziej – wiem to po sobie – że jakaś okrutnie przewrotna cecha naszego charakteru każe nam wierzyć, że będąc już jedną nogą w domu, jakoś łatwiej sprowokować pecha…
* * *
Rodzinie Kazimierza Kasprzaka składam najszczersze kondolencje.

Pożegnanie Kazimierza Kasprzaka w bazie Ghazni/fot. Artur Weber, PKW Afganistan
Order nie dla każdego

To była trudna zmiana.../fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ
W zasadzie możemy już odtrąbić początek końca VII zmiany. Z tej okazji polecam zdjęcia Adama Roika, ilustrujące codzienną służbę (i nie tylko) żołnierzy „siódemki”. Mam dla Was również prawdziwy rarytas – filmik z kilku nocnych operacji, prowadzonych podczas kończącej się zmiany.
Rotacja to dla większości misjonarzy powód do radości. I sytuacja, o której mowa poniżej, nikomu jej nie odbierze. Ale na pewno trochę przyćmi…
- Niedawno była uroczystość i nas, z bojówek, zmęczonych po patrolach, na siłę zgonili na apel – opowiada jeden z żołnierzy. – Rozkaz to rozkaz, zwłaszcza że – jak mówili oficerowi – mieliśmy dostać jakieś ordery. Nam aż tak na nich nie zależy, ale sam fakt docenienia naszej pracy daje sporo przyjemności.
- Trwa apel – relacjonuje żołnierz – i wyczytują samych wysokich rangą oficerów. No i księdza kapelana…
Żołnierze z bojówek uśmiechają się tylko pod nosem, lecz tak naprawdę wcale im do śmiechu nie jest.
- Pewnie zabrakło medali, bo ktoś zamotał się w zamówieniu. Zamiast wyrywkowo docenić kilku chłopków i otwarcie powiedzieć: „przepraszamy, gdzieś zaistniał błąd”, woleli odznaczyć tylko oficerów – nie kryje żalu mój rozmówca.

Snajper na posterunku/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ

W "schronie" wcale nie musi być nudno/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ

Na zewnątrz już tak fajnie nie jest. Ślady po IED widać w bardzo wielu miejscach/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ

Saperzy - cisi bohaterowie polskiej misji/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ
Inna, ale wojna

W tej wojnie o natężeniu walk świadczy liczba rannych, a tych – w zależności od pory roku – jest nawet kilkudziesięciu miesięcznie/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ
„Niespełna trzy miesiące temu jeden rosiek został trafiony chińskim erpegiem, który przepalił pancerz i wszedł do środka. Efekt? Dwóch poważnie rannych, wśród nich, niestety, mój dobry przyjaciel (…). Rany lizał ponad miesiąc (…) ale wrócił do “orki”. Twardy gość” – czytam w liście od jednego z misjonarzy.
Inny wojskowy, służący w tej chwili w kraju, kilkanaście dni temu napisał:
„Przed tygodniem wrócił mój kolega, ranny, co prawda z niewielkimi obrażeniami, ale to nie ten sam człowiek (…). A dziś przyleciał następny, również ranny – obaj służą w tej samej jednostce, co ja. Temu drugiemu to nawet pomagałem się „przesiadać” z noszy na nosze.”
Cytuję te wypowiedzi nie bez powodu. Wczoraj, gdy w mediach pojawił się komunikat o ciężko rannym z Warriora, znów spotkałem się z postawą, która doprowadza mnie do pasji. „Co to za wojna, z której newsem jest rana żołnierza? O jakich oni walkach mówią, skoro ginie tam jeden żołnierz na miesiąc czy dwa?”.
Gdy słyszę takie uwagi, na usta ciśnie mi się jedno, zdawałoby się, idealne sformułowanie: „w d… byłeś, g… widziałeś”. Ale zaraz przychodzi refleksja, że wypowiadające je osoby niekoniecznie kierują się zła wolą. Bo przecież oficjalnie jesteśmy na misji stabilizacyjnej…
Powiedzmy sobie zatem jasno: o skali i intensywności działań w Afganistanie nie świadczy liczba poległych żołnierzy. Talibom zabić Polaka jest mimo wszystko bardzo trudno – bo chroni go kevlar, pancerz, zestawy rozminowania czy wsparcie lotnicze. Bardziej miarodajny wskaźnik to liczba rannych, a tych – w zależności od pory roku – jest nawet kilkudziesięciu miesięcznie.

Talibom zabić Polaka jest mimo wszystko bardzo trudno.../fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ
W oczekiwaniu na eksplozję

Nawet rosomaki przegrywały w konfrontacji z IED.../fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ
- Musisz jeździć, rozumiesz! Musisz! – mówił uniesionym głosem podoficer. Siedzący przed nim żołnierz kręcił głową, widać było, że jest jeszcze w szoku. Kilka godzin wcześniej, na ajdiku, zginął jego kolega, a pięciu innych zostało rannych.
I on i ja byliśmy w tym samym konwoju. I obydwaj mieliśmy szczęście – to nie nasze rosomaki wjechały na minę. Jednak radość z ocalonego życia szybko ustąpiła innemu uczuciu – lękowi przed kolejnym wyjazdem w nieznane. – Jak przestaniemy jeździć, to wlezą nam na mury, rozumiesz! – grzmiał tymczasem podoficer.
Kilka dni później nie mogłem zasnąć, myślami wracając do sytuacji, której byłem świadkiem w Giro. Nad ranem – po raz pierwszy od ataku – znów miałem wsiąść w rosomaka i wyjechać z bazy. W łeb wzięło całe dotychczasowe doświadczenie i opanowanie – bałem się jak diabli…
Ostatecznie przemogłem strach, choć napięcia, jakie towarzyszy oczekiwaniu na eksplozję IED, nie udało mi się pozbyć. Mając tego świadomość, z jeszcze większym podziwem patrzę na żołnierzy, którzy zmagają się z nim na co dzień. Czapki z głów, panowie.

Miny mogą być wszędzie.../fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ
Rotacja już za chwilę
Dla jednych ta informacja oznacza początek końca rozłąki, dla drugich już tak radosna nie jest – za dwa tygodnie zaczyna się rotacja.
Przerzucenie pięciu tysięcy ludzi ma potrwać ponad półtorej miesiąca. Z zapewnień Dowództwa Operacyjnego wynika, że po 15 listopada br. wszyscy wyjeżdżający na misję mają być w Afganistanie, a wszyscy wracający – w Polsce.
Dowództwo zapewnia, że nie dojdzie do powtórki sytuacji sprzed kilku miesięcy, gdy rotacja VI zmiany przeciągnęła się o kilka tygodni. Wszystkie niezbędne loty zostały zabukowane, a Amerykanie, którzy czarterują samoloty, nie mają w tym czasie innych zobowiązań.
O szczegółach wymiany, w miarę możliwości, będę informował na bieżąco.

"Śmigła" to pierwsze ogniwo rotacji. Czy nie nawalą?/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ