Rejestracja | Logowanie »


Wielu (nie)chce być ganerem

19 komentarzy | 26 listopada 2010
Tyle ganera widzę z dołu.../fot. Marcin Ogdowski

Tyle ganera widzę z dołu.../fot. Marcin Ogdowski

- Taa, a potem się okaże, że co drugi na „ganerce” jeździł… – skwitował nasz dialog jeden z żołnierzy „bojówki”. Chwilę wcześniej rozmawialiśmy o wojskowych, którzy nie muszą wyjeżdżać na patrole. I o tym, jak część z nich przedstawia swoją misję po powrocie do domu.

„Ganer”, czyli strzelec z wieżyczki na dachu, to najbardziej odkryty członek załogi każdego pojazdu. A zarazem jego oczy i pierwsza linia obrony. „Skanowanie sektorów”, jak mówi się tu o obserwacji otoczenia, wymaga od „ganera” ciągłej mobilizacji.

- I niezłego refleksu. Bo „szuszak z rurą” (granatnikiem RPG), może wyleźć zewsząd, a na strzał potrzebuje naprawdę chwili – dodaje mój rozmówca. Jego zdaniem, „żeby siedzieć na ganerca trzeba mieć jaja”. Zwłaszcza nocą i w zabudowanym terenie.

No i końskie zdrowie – bo gdy na dole działa klima, u góry dają się we znaki słońce i kurz. A zimą mróz.

Na wieży najczęściej montowane są karabiny maszynowe PK, znane jako "pekaśki". Niestety, często się zacinają.../fot. Marcin Ogdowski

Na wieży najczęściej montowane są karabiny maszynowe PK, zwane "pekaśkami". Nieco felerne, bo często się zacinają.../fot. Marcin Ogdowski

Ganer na wieży pojazdu MaTV - tuż przed wyruszeniem na patrol/fot. Marcin Ogdowski

Ganer na wieży pojazdu MaTV - tuż przed wyruszeniem na patrol/fot. Marcin Ogdowski

Przed jednym z wyjazdów podszedł do mnie pewien ganer i poprosił, bym porobił im trochę zdjęć. No to porobiłem.../fot. Marcin Ogdowski

A to kolejne zdjęcie na specjalne życzenie/fot. Marcin Ogdowski

Nz. pas, dzięki któremu ganer, w razie wypadku, nie powinien wypaść z pojazdu/fot. Marcin Ogdowski

Nz. pas, dzięki któremu ganer, w razie wypadku, nie powinien wypaść z pojazdu/fot. Marcin Ogdowski

Co nieco o Amerykanach

10 komentarzy | 25 listopada 2010
Amerykanów w bazie Ghazni nie brakuje/fot. Marcin Ogdowski

Amerykanów w bazie Ghazni nie brakuje/fot. Marcin Ogdowski

Kto nie lubi indyka, mógł dziś poczuć się rozczarowany. A wszystko za sprawą Dnia Dziękczynienia, obchodzonego przez Amerykanów. Z tej okazji drób indyczego pochodzenia serwowano w kilku postaciach. Co ciekawe, w rolę wydających posiłki wcielili się żołnierze US Army, zakładając na mundury gustowne białe fartuszki…

- Zawsze to jakaś odmiana po „czikenie” – kwitowali amerykańskie wysiłki kulinarne Polacy.

A skoro o Amerykanach mowa – w komentarzach pytacie mnie o relacje między nimi a Polakami.

Cóż, jeszcze z poprzednich rotacji – także irackich – wiem, że zdarzały się nawet związki o charakterze intymnym. Generalnie jednak, poza kontaktami nie do uniknięcia – na TOC-u (centrum operacyjne), w PRT (zespół odbudowy prowincji), czy między służbami medycznymi – bliższych relacji w zasadzie nie ma. Bo przecież okazjonalne mecze siatkówki czy koszykówki na takie miano nie zasługują.

Pokutuje przede wszystkim bariera językowa, ale również – przekazywane z ust do ust – historyjki o arogancji i ignorancji Amerykanów. „A po co wam komórki, przecież u was nie działają?” albo „A wy tam w Polsce to macie Internet?” – oto przykładowe pytania, jakie mają zadawać Jankesi.

- Ale to nie zmienia faktu, że doceniają dobrą robotę – mówi mi jeden z żołnierzy. – Jeśli mieli kontakt, a my wyciągnęliśmy ich z tarapatów, potrafią przyjść i podziękować.

Inna rzecz, że różnie to z tymi ludźmi w amerykańskich mundurach bywa. Nie dalej jak dwa dni temu, stojąc w kolejce do stołówki, przysłuchiwałem się rozmowie dwóch Latynosów z naszywkami US Army. Bez trudu rozpoznałem, że to hiszpański jest ich pierwszym językiem. Bo gdy dołączył do nich trzeci żołnierz i wszyscy przeszli na angielski, płynną wymowę podsłuchiwanej dwójki szlag trafił…

Na poziomie towarzyskim niekoniecznie, jednak na poziomie operacyjnym jesteśmy od Amerykanów uzależnieni. Na przykład od ich chinooków/fot. Marcin Ogdowski

Na poziomie towarzyskim niekoniecznie, jednak na poziomie operacyjnym jesteśmy od Amerykanów uzależnieni. Na przykład od ich chinooków/fot. Marcin Ogdowski

Najpierw wyjazd, potem śmiech

15 komentarzy | 25 listopada 2010
Wyjechałem dziś z grupą PRT. Patrol miał odwiedzić kilka miejsc, w których realizowane są rozmaite programy pomocowe za pieniądze państw koalicji, takie jak budowa dróg, szkół itp./fot. Marcin Ogdowski

Wyjechałem dziś z grupą PRT. Patrol miał odwiedzić kilka miejsc, w których realizowane są rozmaite programy pomocowe, takie jak budowa dróg, szkół itp./fot. Marcin Ogdowski

Kilka serii, które posypało się z kolumny, pomknęło w kierunku obwałowania strzelnicy. “Fire test” tuż przed wyjazdem z bazy był na szczęście jedyną okolicznością, w której nasz patrol użył dziś ognia.

Lecz wsiadając do wozu takiej wiedzy nie miałem. Wiedziałem za to, że wczoraj znów doszło do kilku ataków na polskie oddziały – przy użyciu “ajdików” i erpegów. I że rebelianci potrafią zapuścić się w samo centrum Ghazni, gdzie m.in. jechaliśmy.

Przyglądając się twarzom podczas odprawy, przypomniałem sobie również wczorajsze ostrzeżenie jednego z żołnierzy: “Będziemy chodzić przy bazarze. Tłum ludzi, uważaj, żeby ktoś ci kosy nie sprzedał”. I wymianę zdań między dwoma wojskowymi: “Olo, czemu ty na zdjęciach sprzed wyjazdu jesteś taki poważny?”. “Bo śmieję się, jak wrócę do bazy”.

Wróciliśmy. O tym, co działo się podczas wyjazdu, niech opowiedzą zdjęcia.

Ghazni jest znacznie bardziej przywiązane do tradycji niż Kabul, gdzie widywałem kobiety w dżinsach/fot. Marcin Ogdowski

Ghazni jest znacznie bardziej przywiązane do tradycji niż Kabul, gdzie widywałem kobiety w dżinsach/fot. Marcin Ogdowski

Jak widać, jedzenie można przygotować wszędzie (w tym przypadku w wyschniętym korycie rzeki płynącej przez Ghazni, pełniącej rolę wysypiska). I z byle czego.../fot. Marcin Ogdowski

Jak widać, jedzenie można przygotować wszędzie (w tym przypadku w częściowo wyschniętym korycie rzeki płynącej przez Ghazni, pełniącej rolę wysypiska). I z byle czego.../fot. Marcin Ogdowski

Ciekawe, co na taki widok powiedzieliby nasi inspektorzy sanitarni.../fot. Marcin Ogdowski

Ciekawe, co na taki widok powiedzieliby nasi inspektorzy sanitarni.../fot. Marcin Ogdowski

Na drugim planie ruiny starego miasta/fot. Marcin Ogdowski

Na drugim planie ruiny starego miasta/fot. Marcin Ogdowski

Jeden z projektów polskiego PRT to warsztat tkacki dla więźniarek. Osadzone w tym więzieniu kobiety to najczęściej zabójczynie własnych mężów. Nie udało mi się ustalić, ile prawdy jest w tym, że "siedzą" tu również niewierne małżonki.../fot. Marcin Ogdowski

Jeden z projektów polskiego PRT to warsztat tkacki dla więźniarek. Osadzone w tym więzieniu kobiety to najczęściej zabójczynie własnych mężów. Nie udało mi się ustalić, ile prawdy jest w tym, że "siedzą" tu również niewierne małżonki.../fot. Marcin Ogdowski

Mężczyźni utrwaleni na zdjęciu skazany zostali z najcięższych paragrafów, w tym za terroryzm, jak definiuje się tu działania rebeliantów. Nz. dziedziniec więzienia na przedmieściach Ghazni/fot. Marcin Ogdowski

Mężczyźni utrwaleni na zdjęciu skazany zostali z najcięższych paragrafów, w tym za terroryzm, jak definiuje się tu działania rebeliantów. Nz. dziedziniec więzienia na przedmieściach Ghazni/fot. Marcin Ogdowski

Dany i mocna rzecz

32 komentarze | 24 listopada 2010
Dana w akcji/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ

Dana w akcji/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ

I wykrakałem. Ledwie wczoraj popołudniu zamieściłem wpis o wojennym BHP, w bazie ogłoszono alarm. Kod 02, oznaczający konieczność noszenia kamizelki kuloodpornej oraz posiadania hełmu w zasięgu ręki.

Przyznam – nie chciało mi się wracać do bichaty po sprzęt, usłyszałem jednak argument, który przywołał mnie do porządku: – Bez kamizelki nie wpuszczą cię na DiFAC – wyjaśnił mi kolega.

Kolejki mężczyzn i kobiet w kamizelkach, niekiedy z pełnym oporządzeniem i hełmami na głowie, czekające na wydanie posiłku – tego tu jeszcze nie widziałem. Wystarczyło jednak przejść do części jadalnej, by poczuć więcej luzu. Większość kamizelek lądowała na oparciach krzeseł lub na podłodze. Cóż, jedzenie z kilkunastoma kilogramami ugniatającymi brzuch i plecy do najprzyjemniejszych czynności nie należy…

Ostatecznie nic na bazę nie spadło. A artyleria dała o sobie znać dopiero kilkanaście godzin później. Dla siedzących w „Gazowni” kierunek ognia był jak najbardziej właściwy, strzelał bowiem nie przeciwnik, ale polskie Dany – potężne, 152-milimetrowe haubice na kołowych podwoziach.

Ich „fire mission”, o której uprzedziły bazowe megafony, przyciągnął tłumek gapiów, głównie Amerykanów.

- Niezłe gówno… – skomentował jeden z nich po którymś z kolejnych wystrzałów.

Nie wiem, ile było w tym uznania, a ile drwiny dla nienajmłodszego już sprzętu. Mnie w każdym razie pierwszy wystrzał zastał w “toju”, stojącym jakieś 100 metrów od Dan. Zapewniam – mocna rzecz…

Tłumek Amerykanów obserwujących strzelanie z Dan/fot. Marcin Ogdowski

Tłumek Amerykanów obserwujących strzelanie z Dan/fot. Marcin Ogdowski

Wojenne BHP

6 komentarzy | 23 listopada 2010

- Najpierw drzwi, potem pasy! – zrugał mnie dowódca wozu MATV. Byliśmy w centrum Ghazni, właśnie wróciłem do pojazdu. Usiadłem w fotelu, odłożyłem aparat i zacząłem się zapinać, nie zamknąwszy wcześniej drzwi.

- Pamiętaj o tym, bo przez drzwi lubią ostatnio wpadać erpegi – tłumaczył wojskowy, a mnie zrobiło się głupio. Bo niby człowiek doświadczony, a zabrakło takiego odruchu…

Wojenne BHP i mnie przeorało świadomość. Dziś nie mam już pokusy, by zrzucić z siebie ciężką kamizelkę czy równie niewygodny hełm. I nie chodzi tylko o to, że ratują przed odłamkami, czy – w razie najechania na „ajdika” – osłabiają siłę uderzenia w odstające elementy wnętrza pojazdu. Rzecz w tym, że kamizelka ma z tyłu uchwyt ratunkowy – rączkę, za którą można wyciągnąć rannego czy nieprzytomnego człowieka.

A skoro o BHP mowa – w zeszłym roku alarmy w „Gazowni” zwiastowały dźwięki, nie bez powodu nazywane syrenami. Dziś, nieco już zjechane głośniki, wydają z siebie odgłosy podobne do ryku osłabionego słonia.

Hełm i kamizelka to podstawa/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ

Hełm i kamizelka to podstawa/fot. Adam Roik, Combat Camera DOSZ