Tkwiąc na helipadzie
Miałem dziś przenieść się do innej bazy. Niestety, cała wyprawa skończyła się spacerem na helipad i półtoragodzinnym siedzeniem na tobołkach.
„Śmigła” nie przyleciały, zebrałem więc zabawki i wróciłem do drewnianej budy, zwanej tu bichatą. W międzyczasie – bo przecież miało mnie już nie być – zagospodarowano „moje” łóżko, straciłem więc niezłą miejscówkę. Ot, poranna przygoda, którą w wojsku tłumaczy się w sposób następujący: „zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia”.
Z logiką tak wysokiego rzędu dyskutować nie potrafię. Może uda się następnym razem…
Ale nie ma tego złego – tkwiąc na helipadzie przynajmniej byłem świadkiem czegoś, co pewnie poprawi humory stacjonującym w „Gazowni” ludziom. Od wczoraj na DiFAC-u brakuje napojów, tymczasem w trakcie mojej nasiadówki wylądowało kilka śmigłowców z zaopatrzeniem.
Ci, co widzą więcej
To nie są faceci od defilad czy innych okolicznościowych imprez. Bardziej od „kotleta” wolą działać w polu – jeździć rosomakiem po „ajdik strasse”, czy ganiać po górach z patrolem rozpoznania.
Uzbrojeni w aparat i kamerę, Adam i Darek spędzają w Afganistanie po kilkanaście tygodniu w roku. Sami będąc żołnierzami mają łatwiej niż cywilni fotoreporterzy, traktowani przez dowódców patroli jako dodatkowy powód do zmartwień. Bo własna broń – w razie czego – czyni ich samowystarczalnymi.
Jak już pisałem, kiepski byłby ze mnie żołnierz i wolałbym nie zakładać munduru. Ale jednego chłopakom z Combat Camery zazdroszczę – jako wojskowi mogą ze swoim sprzętem wejść niemal wszędzie. I dokumentować najbardziej nawet tajne operacje.
Szkoda, że nie wszystkie efekty ich pracy da się upublicznić. To z pewnością uzupełniłoby obraz polskiej misji…
Zamiast słów: Twarze
Rzeźbione przez słońce, wiatr i piach. Brak kosmetyków i trudny dostęp do wody. Przez codzienne zmartwienia ludzi żyjących w surowym kraju, ogarniętym permanentną wojną. Twarze Afgańczyków.
Średnia długość życia nie przekracza tu 50 lat. Oblicza zdawałoby się starców, mogą być twarzami czterdziestoparolatków. Tylko dzieci zachowują gładkie policzki, lecz i tak nie tak długo, jak ich rówieśnicy ze spokojniejszych części świata.
I młodych i starych łączy jedno – oczy. Na przemian dumne i smutne. Wyjątkowo dumne i wyjątkowo smutne…
Przyzwyczajenie do wojny
Niekiedy wybuchy są tak silne, że kampy w „Gazowni” drżą w posadach. A wielu z tych, którzy nie słyszeli wcześniejszego ostrzeżenia, nurkuje w schronach. Nie chodzi jednak o talibski ostrzał, choć źródeł huku trzeba szukać jakieś dwa kilometry od bazy. Powtarzające się wielkie bum to efekt działalności saperów, niszczących odebrane rebeliantom pociski i materiały używane do produkcji IED.
- Jak łupnie, spójrz na osły – radzi mi jeden z żołnierzy, podczas gdy saperzy wkładają do głębokiego dołu przeznaczone do zniszczenia materiały. W oddali rzeczywiście stoi kilka czarnych osłów, należących zapewne do mieszkańców którejś z okolicznych osad.
Po zapełnieniu dołu i uzbrojeniu ładunków przenosimy się kilkaset metrów dalej, ciągnąc za sobą przewody detonacyjne. „10, 9, 8…” – słyszę odliczanie jednego z saperów, a na końcu rzeczywiście donośny huk.
Tymczasem osły jak stały, tak stoją. Znajdując się od miejsca detonacji nie dalej niż my, powinny się były rozpierzchnąć.
- Afgańskie osły są przyzwyczajone do wojny i wybuchów – kwituje sprawę jeden z żołnierzy.
Niby żart, ale na usta cisną się słowa: “żeby tylko one”…
Żelbet nad głową
Noce w Ghazni są ostatnio bardzo jasne. Pełna tarcza księżyca pozwala na to, by w zaciemnionej bazie poruszać się bez latarek. Jednak gdy na niebie brakuje „flary”, bez sztucznego światła lepiej nie opuszczać kampu. Bo betonowe t-walle wyczuwa się wtedy własnym czołem lub nosem.
Zwłaszcza ktoś taki jak ja, kto był tu wiele miesięcy temu, mógłby się mocno zdziwić – w bazie poustawiano masę zapór, niektóre w poprzek popularnych niegdyś szlaków komunikacyjnych. Przybyło również schronów obłożonych warstwami worków i murków budowanych z hesco.
Jednak absolutnym zaskoczeniem były dla mnie tunele prowadzące do wejść na DiFAC. Wykonane z tych samych prefabrykatów, z których buduje się schrony, najlepiej świadczą o zmianach, jakie zaszły w „Gazowni” w ostatnich miesiącach. Załoga jest tu dziś liczniejsza, przede wszystkim o Amerykanów – i stąd kolejki przed wejściem na stołówkę. No i na bazę częściej coś spada, co oznacza, że większym skupiskom ludzi lepiej zapewnić żelbet nad głową.