Rejestracja | Logowanie »


E jak erotyka

36 komentarzy | 29 grudnia 2010

- Muszę przejrzeć zawartość waszych dysków, czy przypadkiem nie wywozicie jakichś wrażliwych danych – wyjaśniał szykującym się do powrotu do Polski żołnierzom funkcjonariusz SKW.

- Ten ma na kompie pełno w-r-a-ż-l-i-w-y-ch danych – jeden z wojskowych wskazał kolegę, a wszyscy buchnęli śmiechem. – Pewnie ze cztery giga różnych takich… – kontynuował żartowniś, wykonując przy tym charakterystyczny ruchy biodrami.

- A ty nie masz, co? – odciął mu się wskazany, sam śmiejąc się od ucha do ucha.

- Zapraszam pierwszego z panów – uciął dalsze docinki „eskawik”.

Czasy „świerszczyków” – jako nieodłącznych atrybutów żołnierskich eskapad – dawno już minęły. Co prawda gazetki nadal można znaleźć wśród osobistych rzeczy misjonarzy – a rozkładówki i nagie kalendarze wiszą w niemal każdym kampie i bichacie – to jednak dziś głównym nośnikiem erotycznych treści stały się komputery osobiste. „Zasilane” jeszcze przed wyjazdem, zawartością, która w trakcie misji staje się przedmiotem powszechnej wymiany.

Nie znaczy to jednak, że warunkiem dostępu do treści XXX jest posiadanie własnego komputera. Po pierwsze, jest jeszcze telewizja satelitarna. Po drugie, co prawda administratorzy mają za zadanie blokowanie stron pornograficznych na urządzeniach służbowych i w kafejkach (gdzie przy każdym komputerze wisi informacja, by nie zawieszać erotycznych tapet), jednak w praktyce bywa z tym różnie.

Gwoli ścisłości – nie widziałem w kafejkach amatorów twardej pornografii, ale dostanie się do „softów” – na przykład zawierających amatorskie fotografie serwisów społecznościowych czy „randkowych” – nie nastręcza większych problemów. A z ich oglądaniem nikt się specjalnie nie ukrywa.

Nieco więcej zachodu wymaga zdobycie płyty od miejscowych handlarzy. Przyznaję, nie wiem, jak jest z tym w Ghazni; w Bagram – na tamtejszym „hadżi” – po dłuższej rozmowie można sobie taki towar zamówić.

A skoro o Bagram mowa – jeszcze w zeszły roku, w „pieksie”, w widocznym miejscu wystawiano kilka tytułów dla mężczyzn. Żadnej tam pornografii – ot, amerykańskie wydania magazynów dla wielbicieli urody Murzynek i Latynosek. Dziś widoku dużych, jędrnych pup i niemniej imponujących biustów już nie uświadczysz – gazetki nadal są w sprzedaży, jednak przeniesiono je na wyższe półki, a okładki zakryto. Czyżby następował obyczajowy regres?

Z pewnością nie widać go w męskich toaletach. Sprofilowane tematycznie napisy i rysunki – jedne koślawe, inne wręcz dzieła sztuki (przypomina mi się obrazek kobiety z trzeciej kabiny w toalecie „Alfy” :) ), zdobią w zasadzie każde tego typu pomieszczenie.

I żeby nie było, że tylko u Polaków – podobne wytwory męskiej fantazji widziałem choćby w bazie w Mazar-i-Sharif, u przywiązanych do porządku Niemców.

Zwłaszcza jeden z napisów przykuł tam moją uwagę: „Niemki to gorące dziewczyny” – wyskrobał ktoś po angielsku na jednej ze ścian toalety. Pod spodem, łącząc oba przemyślenia strzałką, ktoś inny dopisał: „Niemki!? Ty chyba jesteś gejem…”.

I tak erotyka stała się kolejną płaszczyzną międzynarodowej nawalanki – przyszło mi do głowy, gdy kontemplowałem ów słowno-obrazkowy pojedynek…

Czy na "hadżi" w Ghazni można dostać płyty z erotyczną zawartością?/fot. Marcin Ogdowski

Czy na "hadżi" w Ghazni można dostać płyty z erotyczną zawartością?/fot. Marcin Ogdowski

Nadzieja na święta

41 komentarzy | 23 grudnia 2010

Kilka dni temu obejrzałem – oparty na prawdziwych wydarzeniach - film pt.: „Boże Narodzenie”, którego akcja rozgrywa się w okopach I wojny światowej. A właściwie na ziemi niczyjej między nimi, która na czas świąt przestała być strefą śmierci, a stała się miejscem spotkań żołnierzy wrogich wojsk.

Bożonarodzeniowe zawieszenie broni między Szkotami, Francuzami a Niemcami zimą 1914 roku nie było wymysłem dowództw walczących ze sobą armii. Zrodziło się z oddolnego impulsu, wśród zwykłych żołnierzy i oficerów średniego szczebla, zmęczonych koszmarną i bezsensowną jatką.

Nie wiem, czy chwilowe bratanie się z wrogiem ma sens, ale bez wątpienia dowodzi, że nawet w najgorszym piekle stać nas na ludzkie odruchy. W sumie to optymistyczne…

Afganistan to już nie ta wojna i nie ten kontekst kulturowy. Sto lat temu walczyła ze sobą Europa, tu ścierają się dwa światy, zbudowane na różnych systemach religijnych. Nie oczekujmy więc, że ktokolwiek odwiesi broń na kołek, tylko dlatego, że przeciwnik ma święta.

Jednak z drugiej strony, zdolność do ludzkich odruchów ma wymiar ponadkulturowy, a to pozostawia miejsce dla nadziei. Nadziei, że ten brutalny konflikt wreszcie się skończy. Czego Afgańczykom, żołnierzom i ich bliskim oraz sobie, z okazji świąt, życzę.

PS. Potraktujcie komentarze do tego wpisu jako miejsce do składania sobie życzeń.

Jak widać, facet w czerwonym ubranku dociera nawet do Afganistanu.../fot. Gettyimages

Jak widać, facet w czerwonym ubranku dociera nawet do Afganistanu.../fot. Gettyimages

D jak dzieci

31 komentarzy | 19 grudnia 2010
Dzieciaki potrafią być bardzo natarczywe.../fot. Marcin Ogdowski

Dzieciaki potrafią być bardzo natarczywe/fot. Marcin Ogdowski

- K… mać! – wyrwało się kierowcy.

- Dzieciak! – zawtórował mu dowódca wozu.

Potężny MaTV wyhamował w jednej chwili. Pojazdem zabujało, a ja – łapiąc aparat, który wypadł mi z dłoni – pomyślałem jednocześnie, że za moment poczuję potężne uderzenie z tyłu.

Nie poczułem – jadące za nami „emtiwi” również zdołało wyhamować.

- Uważać na dzieciaki! – z radia dobiegał zdenerwowany głos dowódcy patrolu.

„Uważać, kiedy same pakują się pod koła…” – przemknęło mi przez myśl. „Swoją drogą ciekawe, czy chłopak, który przed chwilą przebiegł ulicę, ma świadomość tego, że cudem uniknął śmierci?”.

Pewnie już nigdy nie uzyskam odpowiedzi na to pytanie. Ale z drugiej strony – czego mógłbym się spodziewać, skoro od lat obserwuję podobne zachowania, czy to w Iraku, czy w Afganistanie…

W zestawieniu z powściągliwością dorosłych, postawa dzieci zasługuje na miano nonszalancji. Nie peszy ich mundur, nie peszy broń, nie boją się potężnych pojazdów, ani gestów odganiających je żołnierzy.

Bariera językowa też zdaje się nie mieć znaczenia – małolaty wyrastają jak spod ziemi, zaczepiają wojskowych, namawiają ich na datki, usiłują sprzedać jakiś drobiazgi. Są słodkie, przymilne, choć bywają również agresywne – zeźlone czy zniecierpliwione, potrafią ciskać kamieniami. Ba, w większej grupie, wręcz rzucić się na pojedynczego żołnierza, usiłując wyrwać coś z jego kieszeni.

Nie wiem, ile w tym odwagi wynikającej z życiowego niedoświadczenia, a ile świadomej kalkulacji paru(nasto)letnich bystrzaków, znających odpowiedź na pytanie, które często słyszałem z ust żołnierzy:

- No i co im zrobisz? Zaczniesz strzelać?

PS. Na naszym forum zrodził się pomysł, by wspomóc dzieciaki z jednej ze szkół w Ghazni. W tej chwili trwają ustalenia, jakiego rodzaju dary byłyby najbardziej pożądane. Jednak już teraz naszej moderatorce udało się przekonać do współpracy Dowództwo Operacyjne, dzięki któremu paczki trafią do Afganistanu.

Magdzie i chłopakom z DO wielkie dzięki!

Afgańskie dzieciaki dorastają szybciej niż ich rówieśnicy w Polsce.../fot. Marcin Ogdowski

Afgańskie dzieciaki dorastają szybciej niż ich rówieśnicy w Polsce.../fot. Marcin Ogdowski

... widać to na ich dziecięcych, a już dorosłych twarzach/fot. Marcin Ogdowski

... widać to na ich dziecięcych, a już dorosłych twarzach/fot. Marcin Ogdowski

Przyuczanie do handlu zaczyna się od najmłodszych lat/fot. Marcin Ogdowski

Przyuczanie do handlu zaczyna się od najmłodszych lat/fot. Marcin Ogdowski

C jak CASA i C-130 Hercules

29 komentarzy | 14 grudnia 2010
CASA na lotnisku w Bagram/fot. Marcin Ogdowski

CASA na lotnisku w Bagram/fot. Marcin Ogdowski

- Piątkowego lotu nie ma – usłyszałem od wojskowych, odpowiedzialnych za transport powietrzny. Według planu, najdalej pojutrze powinienem był opuścić Ghazni i na „śmigłach” dostać się do Bagram, skąd Hercules miał mnie zabrać do Polski.

Rzecz jednak w tym, że Hercules musiałby najpierw przylecieć z Wrocławia. A nie przyleciał, niwecząc perspektywę weekendu spędzonego już w domu.

- Lepiej, że go nie puścili, niż by miał rozsypać się po drodze – skwitował całą sytuację współtowarzysz niedoszłej podróży. – Jeden taki rzęch rozkraczył się na początku roku w “Mazi”… – nawiązał do wypadku, który przytrafił się Herculesowi w Mazar-i-Sharif. – Nie lubię tych samolotów, wolę już wracać CASĄ – przyznał mój rozmówca.

No właśnie, CASĄ…

*   *   *

- Możemy wziąć dwie tony, nie więcej – słowa dowódcy CASY brzmiały jak wyrok. – I pamiętajcie – pilot zwrócił się do logistyka, planującego listę pasażerów – bagaż bierzemy na paletę, a paleta waży 120 kilo.

„Tyle, co jeden człowiek z betami” – przeleciało mi przez głowę, choć jestem pewien, że nie tylko mnie.

- Panowie, według planu miało was lecieć osiemnastu. Nie sądzę, by wszyscy się zmieścili; kogoś trzeba będzie skreślić – komunikat logistyka brzmiał jeszcze bardziej bezlitośnie.

Widać było, że młody oficer nie czuje się najlepiej, oznajmiając takie wieści. Nie zdziwiłem się więc, gdy kilkadziesiąt minut później śmiał się od ucha do ucha – bo nie musiał nikogo wyrzucać z listy. Jedna z osób zaplanowanych na lot do Polski nie dotarła do Bagram, druga… zapomniała o ważeniu (siebie i bagażu), na własne życzenie przedłużając swój pobyt w Afganistanie.

- 2041 kilogramów – niemal triumfował logistyk, zakładając, że niewielki nadbagaż nie zrobi pilotom różnicy.

Nie zrobił – polecieliśmy całą szesnastką.

*   *   *

Nie bez powodu piszę o obu typach samolotów – nowej, choć maleńkiej CASIE i większym, ale 40-letnim Herculesie. Bo nie ma lepszego sposobu na zilustrowanie tego, jak bardzo żyłuje się polska armia, by sprostać wymogom afgańskiej misji…

Oglądając stojące na lotnisku w Mazar-i-Sharif niemieckie C-160 nie mogłem oprzeć się poczuciu zazdrości... (ps. zdjęcie, z uwagi na zakaz fotografowania, robione "na partyzanta")/fot. Marcin Ogdowski

Podobnie jak w zeszłym roku i tym razem, oglądając stojące na lotnisku w Mazar-i-Sharif niemieckie C-160, nie mogłem oprzeć się poczuciu zazdrości... (ps. zdjęcie, z uwagi na zakaz fotografowania, robione "na partyzanta")/fot. Marcin Ogdowski

B jak bezpieczeństwo

36 komentarzy | 09 grudnia 2010
Nie posiadam fotografii ilustrującej system zapięć w MaTV. Wygląda to jednak podobnie, jak pasy, które ma na sobie sfotografowny ganer/fot. Marcin Ogdowski

Nie posiadam fotografii ilustrującej system zapięć w MaTV. Wygląda to jednak podobnie, jak pasy, które ma na sobie sfotografowny ganer/fot. Marcin Ogdowski

Gdy po raz pierwszy wsiadłem do amerykańskiego pojazdu typu MaTV, poczułem się jak dzikus.

- Pokazać, jak się zapiąć? – dostrzegł moje zmieszanie jeden z żołnierzy.

Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takimi zabezpieczeniami. Dwa pasy z góry, dwa z boku i jeden z dołu, połączone pięciowpustowym gniazdem, którego przekręcenie uwalnia wszystkie zapięcia. W razie wjechania na minę, taki system amortyzuje wstrząsy znacznie lepiej niż pojedynczy pas, przeciągany nad nogami siedzącego żołnierza.

Tymczasem właśnie w takie pasy wyposażone są polskie rosomaki. Jeżdżący w desancie żołnierze mają do nich różny stosunek: jedni je ignorują – bo podrzucone ciało, przepasane czymś takim, może doznać urazu kręgosłupa. Inni zapinają, bo pas ostatecznie przytrzymuje w fotelu, dając większe szansę na ochronę głowy i szyi.

Niestety, choć fabryka w Siemianowicach – gdzie wytwarzane są rosomaki – opracowała już fotele z podobnymi jak w MaTV pasami bezpieczeństwa, nawet najnowsze, trafiające do Afganistanu wozy, nie są w nie wyposażone.

A skoro o zwiększaniu bezpieczeństwa mowa – w Afganistanie poznałem ppłk Rafała Miernika i mjr Krzysztofa Balcerzaka z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, która używa rosomaków od chwili wprowadzenia ich na wyposażenie WP. I której żołnierze będą stanowić trzon kolejnej, IX zmiany.

Przebywający na rekonesansie oficerowie są autorami projektu specjalnego ramienia z wysięgnikiem, mocowanego do burty rosomaka. Na jego końcu znalazłaby się kamera, przekazująca obraz na monitor wewnątrz pojazdu.

Do czego służyłoby takie urządzenie? Do sprawdzania podejrzanych miejsc, przez które miałby przejechać patrol. Bez konieczności wychodzenia z wozu.

Teleskopowe ramię urządzenia – całkowicie rozwinięte – byłoby na tyle długie, by ewentualna eksplozja wypatrzonej miny-pułapki nie uszkodziła wozu. Mocowanie do burty obmyślono w taki sposób, by nie naruszyć struktury pancerza, a jednocześnie zachować siatkę ochronną.

Całość ważyłaby nie więcej niż 80 kg, co w przypadku maksymalnie dociążonego rosomaka w wersji afgańskiej ma ogromne znaczenie. Nie mniejsze ma cena całego zestawu – jak szacują konstruktorzy, prosta kamera, ramię z wysięgnikiem i monitor w sumie kosztowałyby ok. 7 tys. zł.

- Niechby każde takie ramię uratowało życie jednego żołnierza… – mówi płk Miernik. No właśnie…

Najpierw jednak trzeba skończyć prototyp, budowany w wolnych chwilach, finansowany z własnej kieszeni obu konstruktorów…

Rysunek poglądowy, przedstawiający projekt wysięgnika, pochodzący z prezentacji projektu autorstwa oficerów 17 WBZ.

Rysunek poglądowy, przedstawiający projekt wysięgnika, pochodzący z prezentacji projektu autorstwa oficerów 17 WBZ.