Zamiast słów: Góry, góry, góry…
Późnojesienny zachód słońca nad bazą w Bagram/fot. Marcin Ogdowski
… na specjalne życzenie tych, którym tak spodobała się druga z fotografii, użytych do ilustracji wpisu o znikających drzewach.
Wybaczcie jakość zdjęć robionych z lotu ptaka – a właściwie CASY – ale iluminatora ominąć nie sposób. Tak czy inaczej, proponuję krótką wycieczkę, która pozwoli spojrzeć na Afganistan z trochę innej perspektywy.
Nie wiem jak Wam, ale mnie – gdy widziałem to, co przed obiektywem – przychodziła do głowy myśl, że choć surowy, to doprawdy piękny to kraj.
I żal ściskał, że toczy się w nim wojna.
Po lewej dolina, w której znajduje się baza w Bagram. Szczyt widoczny na zdjęciu to część pierwszego z pasm okalających bazę. Przy dobrej pogodzie można zobaczyć trzy takie pasma, jedno wyższe od drugiego.../fot. Marcin Ogdowski
... choć naprawdę wysokie góry są bardziej na północ. Zdjęcie wykonane gdzieś między Kabulem a Mazar-i-Sharif/fot. Marcin Ogdowski
Niemal w każdej, najmniejszej nawet dolinie, można dostrzec ludzkie osady.../fot. Marcin Ogdowski
W porównaniu z pasmami otaczającymi Bagram czy Mazar-i-Sharif, charakterystyczna góra - widoczna z miasta i bazy Ghazni - wydaje się być zwykłym wzniesieniem. I choć rzeczywiście imponująca nie jest, warto pamiętać, że już u podnóża, "na wejście", mamy 2 tys. m.n.p.m./fot. Marcin Ogdowski
Znikające drzewa

Rachityczne drzewka na opał raczej się nie nadają.../fot. Marcin Ogdowski
Wczoraj, niemal niepostrzeżenie, przemknęła przez media informacja o znikających w prowincji Ghazni… drzewach:
Dalej jest przypomnienie, że za bezpieczeństwo w tym rejonie odpowiadają Polacy oraz fragment listu biura prasowego Karzaja:
„Prezydent potępił ten akt i zwrócił uwagę, że siły międzynarodowe muszą unikać działań, które są zbrodnią przeciw afgańskiej własności publicznej i niszczą środowisko”.
Z odpowiedzi rzecznika ISAF wynika, że „żołnierze NATO nie przyłożyli do tego rąk”.
Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się być, po prostu, śmieszna. Ale…
Gdy dwa lata temu w „polskiej” prowincji panowała sroga zima, okazało się, że najbiedniejsi Afgańczycy zamarzają w swoich domostwach. Nie stać ich bowiem było na kupno drzewa, jedynego dostępnego w tym rejonie opału.
Dostępnego – niestety – w ograniczonym zakresie, gdyż w tej części kraju nie rośnie zbyt wiele drzew, a spora część drewna sprowadzana jest z Pakistanu.
- Postanowiliśmy pomóc – opowiada mi oficer PRT. – Kupić drewno i przekazać najbiedniejszym.
- To prawda, że piekło dobrymi chęciami jest brukowane… – wzdycha mój rozmówca. – Okazało się, że po naszych zakupach cena na lokalnym rynku znacznie wzrosła. I w efekcie drewno było poza zasięgiem także tych Afgańczyków, którzy normalnie poradziliby sobie bez naszej pomocy.
Przywołuję tę historię, gdyż pozwala ona nieco inaczej spojrzeć na wartość afgańskiej flory. Wydaje mi się również, że stanowi klucz do odpowiedzi na pytanie, co się stało z czterema tysiącami drzew…
Nie wierzę bowiem, że wycieli je żołnierze koalicji. Bo i po co?
Owszem, drewno wykorzystuje się do budowy baz i posterunków, jednak budulec, najczęściej już w formie prefabrykatów, zapewniają amerykańskie firmy logistyczne. Pozyskujące surowiec w różnych rejonach świata, najczęściej w Ameryce Południowej.
Co wydaje się jeszcze bardziej absurdalne niż – w pierwszym odruchu – oburzenie afgańskiego prezydenta. Ale to już zupełnie inna historia…
- … choć surowość afgańskiego krajobrazu może urzekać/fot. Marcin Ogdowski
Rydwan w płomieniach

W czasach inwazji radzieckiej, Mi-24 zyskały miano "diabelskich rydwanów". Nz. Polski Mi-24 na helipadzie w Ghazni w trakcie manewru ważenia (podczas takiego startu doszło do katastrofy)/fot. Marcin Ogdowski
Niedobre wieści dotarły z rana z Ghazni – spadł Mi-24. Czyżby spełnił się najgorszy koszmar ISAF i talibowie zaczęli używać rakiet ziemia-powietrze? – od razu przyszło mi do głowy.
Na szczęście nie. Do zdarzenia doszło na helipadzie w Ghazni – śmigłowiec, w trakcie próbnego startu, gwałtownie przyziemnił, przewracając się na bok. Niestety, z maszyny zaczęło wyciekać paliwo, które wkrótce się zapaliło.
Płomienie objęły i doszczętnie zniszczyły maszynę. Nikomu z załogi – składającej się z czterech Polaków i jednego Amerykanina – nic poważnego się nie stało. Wszyscy zdołali opuścić helikopter zanim się zapalił.
- Są przestraszeni, ale cali – zapewniono mnie w Dowództwie Operacyjnym.
Jak czytamy w oficjalnym komunikacie:
Prawdopodobną przyczyną awarii była usterka techniczna śmigła ogonowego lub jego ostrzał.
To już trzeci Mi-24 utracony w Afganistanie.

Choć nienajmłodsze, Mi-24 budzą respekt.../fot. Marcin Ogdowski
Ranni jeszcze w Afganistanie
Dostaję od Was mnóstwo maili i postów z prośbą, bym napisał coś o stanie rannych i poszkodowanych w sobotnim ataku. Przekazuję więc wszystko, co w tej sprawie wiem.
Mimo zapowiedzi, obydwaj ranni nie zostali wczoraj przetransportowani do Ramstein. Nadal przebywają w szpitalu w Bagram, jeden już wybudzony, drugi w stanie śpiączki farmakologicznej. Ich stan lekarze oceniają jako stabilny, choć do Niemiec zostaną przerzuceni najwcześniej jutro.
Jeśli idzie o pozostałych (obicia, otarcia, szok – tego rodzaju urazy, w myśl wojskowych przepisów, nadają im status poszkodowanych): dwóch wróciło już do pododdziałów, jeden pozostaje w szpitalu w Ghazni.
Nam nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki za powrót całej piątki do pełnego zdrowia.

Szpital w Bagram to wielka i znakomicie wyposażona placówka. Nz. fragment polskiej części bazy/fot. Marcin Ogdowski
Szum informacyjny

Jakkolwiek to brutalnie zabrzmi, wczorajsza tragedia nie wpłynęła na działalność kontyngentu; wojsko dalej realizuje swoje zadania/fot. Marcin Ogdowski
Dziś rano – po raz kolejny w ciągu ostatniej doby – dotarła do mnie informacja o tym, że zmarł najciężej ranny we wczorajszym ataku. Na szczęście okazało się to nieprawdą.
Poważniejsze obrażenia – w postaci wielokrotnych złamań – poniosło wczoraj dwóch ludzi: żołnierz i cywilny pracownik kontyngentu. Obydwaj są w szpitalu, a o godz. 20. czasu afgańskiego podjęta zostanie decyzja o tym, czy zostaną przetransportowani do Ramstein. Z informacji, jakie uzyskałem w Dowództwie Operacyjnym wynika, że ich stan jest ciężki, ale stabilny.
Zapewniono mnie również, że z rodzinami rannych będzie się kontaktował lekarz z DO, udzielając na bieżąco niezbędnych informacji. To dobre rozwiązanie i byłoby wskazane, aby stało się normalną praktyką.
Z Waszych sygnałów wynika bowiem, że poszczególne jednostki wojskowe nienajlepiej sobie radzą z kontaktami z najbliższymi poszkodowanych (po pierwszej informacji brakuje kolejnych – to najczęstszy zarzut). I że nie ma procedur na wypadek sytuacji, gdy rannym jest cywil.
Sugerujecie wprowadzenie modelu kanadyjskiego, wedle którego z rodzinami rannych, trzy razy dziennie, kontaktują się łącznicy z dowództwa operacji.
Cóż, takie skupienie odpowiedzialności i koordynacja mogłyby uniemożliwić pojawianie się wśród rodzin misjonarzy tragicznych, choć nieprawdziwych pogłosek. A przynajmniej ograniczyłyby ów informacyjny szum.

Poległych żegnał tłum żołnierzy i pracowników PKW/fot. Artur Weber, PIO PKW Afganistan