Afganistan w pigułce

To zdjęcie powinno nosić tytuł "Twardziel". Dlaczego? Bo powstało w styczniu br.../fot. Wojciech Kluczewski
Zanim przejdziemy do litery “P”…
“Wszystko niby takie jak u nas, a jednak tak niesamowicie różne. Ludzie żyjący bez tylu rzeczy, bez których każdy z nas nie potrafi sobie wyobrazić normalnego funkcjonowania. Ludzie, którzy chcą coś zmienić, ale nie do końca wiedzą, jak to uczynić. Ale ludzie na swój sposób szczęśliwi…” - tak o Afgańczykach pisze Wojtek Kluczewski, chorąży na co dzień stacjonujący w bazie Warrior. I autor zdjęć wykorzystanych do tego wpisu.
Wiem, wiem – w Afganistanie wiosna już w pełni, ja tymczasem serwuję fotki, na których leży jeszcze śnieg. Byłbym jednak głupcem, gdybym nie wykorzystał tak świetnych fotografii.
Ot, Afganistan w pigułce…
Trochę jak rodzimy antyterrorysta, nie sądzicie?/fot. Wojciech Kluczewski

Henna rządzi.../fot. Wojciech Kluczewski
Nieważne jak - byle do przodu. Bez względu na okoliczności.../fot. Wojciech Kluczewski

I na co komu laweta?/fot. Wojciech Kluczewski
Kontrola po afgańsku.../fot. Wojciech Kluczewski
„Sezon oficjalnie rozpoczęty”

Ostrzały baz to jedno; większą aktywność rebeliantów odczują przede wszystkim jeżdżący w patrole żołnierze.../fot. Marcin Ogdowski
Dwa dni temu zaczął się w Afganistanie nowy rok. Data symboliczna, ale też mająca konkretne konsekwencje. Dotąd bowiem tak się składało, że wraz z nowym rokiem „rozkręcała się” talibska ofensywa.
I tym razem okolice święta Nowruz do najspokojniejszych nie należały. Kilkanaście dni temu – po raz pierwszy od dłuższego czasu – na helipad w Warrior spadła rakieta. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Kilka dni później talibowie wstrzelili się w bazę Giro. Tym razem, niestety, jedna osoba została ranna w nogę.
- Sezon oficjalnie rozpoczęty… – komentuje te zdarzenia jeden z żołnierzy.
Czarny humor nie zmienia faktu, że to nie jest zabawna wiadomość…

Helipad w Warrior/fot. Marcin Wójcik. Zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D
O jak odległość

Te kilometry robią wrażenie.../fot. Marcin Ogdowski
Każdego wieczoru w kafejce internetowej w Ghazni w jednej chwili co najmniej kilka osób „nawija do monitora”.
- Skype rządzi… – skomentował to kiedyś jeden z moich kolegów w mundurze.
Internetowy komunikator ma nie lada zaletę – pozwala widzieć żonę, dziewczynę, córkę czy syna, siedzących po drugiej stronie łączy. Lecz obrazkom na monitorze daleko do doskonałości – non stop się haczą, widać, że docierają z opóźnieniem. I choć nie jest to wina odległości, a słabego łącza, w takich momentach najłatwiej uświadomić sobie, jak daleko od domu człowieka pognało…
Te 4,5 tys. kilometrów mnoży się razy kilka zawsze, gdy z Polski przychodzą nienajlepsze wieści – o chorobie czy innych problemach najbliższych.
- Równie dobrze mógłbyś wtedy siedzieć na księżycu – opowiada jeden z żołnierzy. – Bo nawet jeśli poprosisz o wyjazd czy wcześniejszą rotację, to i tak odczekasz swoje.
No właśnie, jest jeszcze inna okoliczność, gdy świadomość odległości staje się przytłaczająca – czekanie na powrót w czasie rotacji.
- Już był w ogródku, już witał się z gąską, a tu wielkie „g” – opowiadał mi kiedyś jeden z oficerów z VI zmiany. – Na dwa tygodnie trafia człowiek do Maanas, już poza Afganem, ale wciąż daleko od domu. Bardzo daleko…
Dla mnie – i dla mundurowych, którym zdarzyło się podróżować na trasie Polska-Afganistan w trakcie trwania zmiany – te tysiące kilometrów mają jeszcze jeden, bynajmniej nie symboliczny wymiar – kilkunastu godzin spędzonych w ciasnej i niewygodnej CASIE.
* * *
A skoro jesteśmy przy literze „O”. Okna – bez tego obraz misji byłby niepełny.
Szczęściarze ci, którzy mieszkają w blaszanych kampach – mają bowiem dwa okna. Rezydenci bichat – jak nazywa się drewniane baraki – o takim luksusie mogą pomarzyć. Bo co prawda są w nich otwory okienne, nikt jednak nie przewidział wprawiania do nich szyb. A że zimą za zimno, a latem za gorąco, przez większość czasu te niby okna są zasłonięte płytami z dykty.
Efekty psychologiczne – momentami przytłaczające poczucie zamknięcia – to jedno. Szok wywołany wyjściem z takiego pomieszczenia – to drugie. Ci, którzy przekonali się, jak wczesne i jasne są afgańskie poranki, wiedzą o czym piszę…

Dom jest na zachodzie... Ghazni, jesień 2010/fot. Marcin Ogdowski

Warrior nie będzie gorszy - też ma swoje strzałki/fot. Marcin Wójcik, zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D
N jak nieprzyjaciel

Kto jest kim? Tego tak po prostu nie widać.../fot. Marcin Ogdowski
Wiem, jak funkcjonuje afgański wymiar sprawiedliwości. Wiem, że z byle powodu można w tym kraju trafić do więzienia z zarzutem działalności terrorystycznej. Dlatego – gdy patrzyłem na zgromadzonych na dziedzińcu więzienia w Ghazni mężczyzn – starałem się dopasować ich twarze i sylwetki do moich wyobrażeń i wiedzy o talibach. Wychwycić wzrokiem tych, którzy dla towarzyszących mi żołnierzy byli „tymi złymi”.
I co? I nic. Tak naprawdę każdy z osadzonych mógł być groźnym rebeliantem, „zwyczajnym” kryminalistą, albo bogu ducha winnym człowiekiem.
Oczywiście, nie trzeba więzienia, by mieć wątpliwości, kim jest stojący przed tobą Afgańczyk. Jednak w więzieniu to poczucie niepewności zdało się być szczególnie frustrujące. Zwierzyłem się z niego koledze w mundurze.
- Stary, pewność to będziesz miał dopiero wtedy, gdy któryś z nich wywali do ciebie z rury, albo przypierdoli z kałacha – odrzekł ten bez ogródek.
Ot, uroki partyzanckiej wojny.
Ale choć trudnoidentyfikowalny, przeciwnik Polaków nie jest nienazwany. Oficjalnie nie używa się określenia „nieprzyjaciel”, a tym bardziej „wróg”. Ci z drugiej strony to właśnie „przeciwnicy”, w sprawozdawczości lubującej się w skrótach występujący jako „TB”.
Zwykli żołnierze rzadko kiedy używają określenia „talib”. Dominują „szuszfole” i „brudasy”, (co de facto oznacza to samo), a w chwilach walki swojsko brzmiące „skurwysyny”.
Można się na to zżymać, ale nie ma w tym nic innego poza prostym, psychologicznym – i najczęściej nieświadomie stosowanym – zabiegiem. Takie słownictwo odbiera przeciwnikowi cześć i powagę. A nieprzyjaciel w ten sposób umniejszony, staje się wrogiem trochę mniej strasznym. Dość wspomnieć „szwaby”, które – zarezerwowane w języku polskim dla Niemców – oznaczają również robactwo.
Takie określanie afgańskiego nieprzyjaciela wynika z jeszcze jednego powodu – typowo męskiej frustracji.
- Nie chce mi się z tobą gadać. Te małe gnojki spuściły nam dzisiaj wpierdol – zbył mnie dowódca jednego z patroli, gdy po powrocie do bazy poprosiłem go o rozmowę. Ostatecznie nie pogadaliśmy, choć wyjaśnił mi, na czym owo lanie polegało. Otóż patrol „dostał na odchodne z wioski dwa erpegi” (oba niecelne) i nie mógł już do niej wrócić.
Usłyszawszy tę relację, wyobraziłem sobie chłopca szczypiącego olbrzyma. A zaraz potem przyszła świadomość, że dla większości Afgańczyków polscy żołnierze to naprawdę rosłe chłopaki.
Choć duże, tak często bezsilne…

Dachy budynków, tworzących więzienny dziedziniec, zwieńczono zasiekami z kolczastego drutu. Wydawałoby się, że osadzeni wewnątrz to naprawdę niebezpieczni ludzie. Ale cóż, w Afganistanie rzeczy pozornie oczywiste, wcale takimi nie są.../fot. Marcin Ogdowski
Ostatnia „podgrywka”

"Lokalna" telewizja na bramie "bazy w Ghazni"/fot. Piotr Kaszuba
- Zabiliście niewinną kobietę! – mówił podniesionym głosem afgański dziennikarz.
- Wasi żołnierze byli pijani! – wtórował mu drugi.
Stojący między nimi operator celował kamerą prosto w twarz rzecznika polskiego kontyngentu.
- To był wypadek samochodowy. Takie rzeczy się zdarzają… – tłumaczył zdenerwowany oficer.
- Po to przyjechaliście do Afganistanu? By zachowywać się jak zabójcy… – komentował jeden z „telewizorów”.
- Pi-ja-ni zabójcy – podkreślił drugi.
- Nie mam żadnym informacji o tym, by nasi żołnierze w chwili zdarzenia byli pijani! – bronił się rzecznik…
Ta sytuacja, choć prawdziwa, w rzeczywistości nigdy nie miała miejsca. To tak zwana “podgrywka” – ćwiczenie, którego celem było sprawdzenie reakcji służb prasowych PKW na niespodziewaną wizytę lokalnych dziennikarzy, sprowokowaną wypadkiem drogowym z udziałem polskich żołnierzy.
Bazę w Ghazni grał ośrodek w Kielcach, ekipę TV – ja i dwaj Amerykanie. Za to wartownicy i rzecznik byli nie tylko zaskoczeni, ale i jak najbardziej prawdziwi – wszyscy, już wkrótce, trafią do Afganistanu.
Dlaczego o wydarzeniach w Polsce piszę na blogu? Bo kieleckie ćwiczenia Bagram IX oficjalnie zamykają przygotowania kolejnej zmiany do wyjazdu na misję. Za chwilę zacznie się rotacja, choć pierwsi żołnierze IX zmiany już są w Afganistanie, a nieliczni z VIII – w Polsce.
Dla jednych to dobra wiadomość, dla innych już niekoniecznie…

Zorganizowane przez 2. Korpus Zmechanizowany Bagram IX były ćwiczeniami sztabowymi, ale grupy bojowe IX zmiany również zakończyły przygotowania do misji/fot. Szczepan Głuszczak