Rejestracja | Logowanie »


I po wyroku…

74 komentarze | 01 czerwca 2011
"No jak, no? Cieszymy się tu wszyscy" - odpowiedział mi kolega służący właśnie w Afganistanie, gdy zapytałem go, jak wyrok ws. Nangar Khel został przyjęty w kontyngencie.../fot. Szczepan Głuszczak

"No jak, no? Cieszymy się tu wszyscy" - odpowiedział mi kolega służący właśnie w Afganistanie, gdy zapytałem go, jak wyrok ws. Nangar Khel został przyjęty w kontyngencie.../fot. Szczepan Głuszczak

Cztery lata temu bardzo zależało mi na tym, by 10 sierpnia – w czasie ważnej uroczystości rodzinnej – być w Polsce. Wróciłem dziewiątego i nie było mnie w Afganistanie kilka dni później, gdy wydarzył się tragiczny incydent w Nangar Khel. Uczciwie więc przyznaję – nie mam na ten temat wiedzy naocznego świadka.

Spędziłem jednak z żołnierzami dość czasu, by wyrobić sobie zdanie na temat ich stosunku do miejscowej ludności – w Afganistanie, a wcześniej w Iraku. Nie jest to różowy obrazek – w relacjach z „lokalsami” pobrzmiewa poczucie kulturowej wyższości i nieufność, czasem wręcz wrogość. Nigdy jednak nie widziałem, by przeradzało się to w skłonność do ludobójstwa. I wydaje mi się to nieprawdopodobne.

Postawieni w sytuacji „ja albo on”, polscy żołnierze walczą i zabijają. Nie łudźmy się, że jest inaczej. Co innego jednak zabić przeciwnika w boju, a co innego z premedytacją rozstrzelać – w tym przypadku przy użyciu moździerzy – kobiety i dzieci. Gdzieś pomiędzy takimi sytuacjami są zdarzenia losowe – niechciane wypadki, przypadkowe ofiary. Jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, czasami nie do uniknięcia, gdy prowadzi się wojnę.

Zawodzą ludzie, zawodzi sprzęt, nie sprzyjają okoliczności, w jakich przeciwnik wydaje walkę.

Pamiętam, jak obserwowałem akcję polskich żołnierzy, gdy ostrzeliwali się w kierunku budynku, skąd „waliły do nich pekaśki”. „Przecież tam mogą być jakieś dzieciaki” – przyszło mi do głowy. Wojskowi mają te same wątpliwości, ale pod ogniem zwycięża instynkt przetrwania oraz pamięć mięśniowa. I zdrowy rozsądek. „Przecież nie wstanę, nie uniosę rąk i nie krzyknę z pytaniem, czy mają tam ‘nielatów’. Nie pójdę i nie sprawdzę, bo ze dwadzieścia razy zdążyliby mnie odwalić” – usłyszałem wówczas od jednego z żołnierzy.

Dla mnie te wojenne niuanse są czytelne i oczywiste. Lecz, jak powiedział mi kiedyś gen. Skrzypczak: „wojna zza prokuratorskiego biurka wygląda inaczej”.

Mimo to dziwiła mnie zaciekłość prokuratury, która obstawała przy zarzucie ludobójstwa. I z tym większą satysfakcją przyjąłem dzisiejszy wyrok sądu, uniewinniający całą siódemkę.

"Pierwszą ofiarą wojny jest niewinność".../fot. Marcin Wójcik, zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D

"Pierwszą ofiarą wojny jest niewinność".../fot. Marcin Wójcik, zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D