Rzecz o żołnierskim szczęściu

Trumna z ciałem Pawła Poświata wnoszona na pokład śmigłowca Mi-17, którym odleci do Bagram/fot. z archiwum autora blogu (zdjęcie zrobione przez kolegę poległego żołnierza)
Na misji każdy z patroli przebiega wedle zasady „na dwa uda” – uda się, albo nie uda. Tak przynajmniej widzą to żołnierze – towarzystwo niezwykle podatne na wszelkie odmiany czarnego humoru. W myśl tej filozofii, 28 lipca się nie udało.
„Zabrakło żołnierskiego szczęścia” – ileż to razy słyszałem w podobnych okolicznościach? Wbrew pozorom, nie jest to wcale suche skwitowanie faktu odejścia kolegi – za koncepcją żołnierskiego szczęścia stoi przekonanie, że śmierć na misji to pech. Zdarzenie, które może, ale wcale nie musi się przytrafić. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że takie rozumowanie pozwala trochę lepiej znosić wojenną rzeczywistość.
Śmierć Pawła Poświata zdaje się tę koncepcję przeklętego pecha potwierdzać.
- Znowu jestem tym niezbędnym żołnierzem w kompani, beze mnie cała operacja nie wyjdzie – miał powiedzieć Poświat tuż przed wyjazdem na feralny patrol. Mówił to z celową zapewne przesadą, choć wiele było w tym prawdy. Paweł, wiedziony poczuciem obowiązku, usiadł w kabinie rosomaka, bo ktoś musiał zastąpić chorego, etatowego kierowcę wozu.
Polacy mieli jechać do Zana Khan, jednego z dystryktów prowincji Ghazni. Mniej więcej w połowie trasy doszło do wybuchu. Co zaskakujące, trafiony wóz nie jechał na przodzie kolumny, tymczasem minę zdetonowano w klasyczny sposób – przez nacisk.
- Na drogę, wbijając się w kolumnę, wjechał cywilny samochód. Rosomak Pawła zmuszony został do gwałtownego wyminięcia auta, zjechał ze śladu zrobionego przez poprzednie wozy i wpadł na „naciskówkę” – relacjonuje jeden z żołnierzy.
W niedzielę rano, w Ghazni, odbyła się ceremonia pożegnania ciała Pawła Poświata, pośmiertnie awansowanego do stopnia sierżanta.

Śmigłowiec z ciałem poległego opuszcza Ghazni/fot. Szczepan Głuszczak
Śmierć na półmetku

Nawet najszybszy przylot MEDEVAC-u nie jest gwarancją uratowania życia rannego żołnierza.../fot. Adam Roik, zdjęcie ma charakter ilustracyjny
To już oficjalna informacja – dziś w Afganistanie poległ kolejny polski żołnierz. Znów w wyniku IED, który tym razem „poszedł” w przód pojazdu, ciężko raniąc kierowcę rosomaka. Szeregowiec Paweł Poświat zmarł w wyniku odniesionych ran.
Rodzinie i najbliższym składam najszczersze wyrazy ubolewania.
- „Szuszaki” nie odpuszczają… – tak, kilka dni temu, mówił mi znajomy żołnierz z IX zmiany, komentując informację o jednym z kolegów, który stracił rękę.
Polacy też nie. Tydzień temu, w okolicach Giro, tamtejsza załoga zdobyła KPWT, wielkokalibrowy karabin maszynowy. Strzelająca amunicją o kalibrze 14,5 mm broń mocno dawała się we znaki wychodzącym z Giro patrolom. „Święto w bazie było…” – relacjonował mi wydarzenia po przejęciu „działa” jeden z żołnierzy.
Dziś w polskich bazach też świąteczny nastrój. Tyle że już nie radosny…

Paweł Poświat/fot. PKW Afganistan
Połowa dziewiątej za nami

Teraz już z górki.../fot. Adam Roik
Mija właśnie 100 dni od momentu przejęcia odpowiedzialności za „polską strefę” przez IX zmianę PKW. W Dowództwie Operacyjnym uknuto nawet na tę okoliczność specjalny termin – „studniówka”. Mniejsza jednak o to – 100 dni „na liczniku” oznacza, że kontyngent jako taki ma już za sobą połowę zmiany.
O tym, że jest to dobra wiadomość dla rodzin żołnierzy, chyba nie muszę przekonywać.
„Setka” stała się również pretekstem dla zespołu reporterskiego Combat Camery – dla zmontowania filmiku, który „zAfganistanu.pl” prezentuje jako pierwszy. Polecam – bardzo dynamiczny materiał!
Andżiamudin i twarze wojny

Andżiamudin (po lewej) wraz z młodszym bratem, którego imienia, niestety, nie pamiętam/fot. Marcin Ogdowski
Sierociniec w Szarikarze, położony gdzieś między Bagram a Kabulem, zrobił na mnie ponure wrażenie. I nie chodziło wcale o marną infrastrukturę – do tego w Afganistanie bardzo szybko można się przyzwyczaić. Złość i bezsilność wywołali we mnie opiekunowie zamkniętych w przytułku dzieci. Tak łatwo i tak bezwzględnie egzekwowali dyscyplinę…
Ale był też jasny punkt tej wizyty, a nazywał się Andżiamudin. 17-letni wówczas chłopak towarzyszył mi na każdym kroku. Był wyjątkowo ciekawski, co najpierw mnie zirytowało, ale ostatecznie zaintrygowało. Nie sprawiał wrażenia niedouczonego dzieciaka – sporo wiedział o tym, co dzieje się nie tylko bezpośrednio za murem, ale i w całym Afganistanie. Ba, miał pojęcie, gdzie jest Polska i że leży “obok zimnego morza”, czym ostatecznie zyskał moją sympatię.
Za kilka miesięcy chłopak miał opuścić przytułek. Z przejęciem opowiadał, iż planuje zostać nauczycielem angielskiego, mieć duży, wygodny dom i jeszcze większą rodzinę.
Dlaczego o nim wspominam? „Obyśmy się jeszcze spotkali” – mówił na pożegnanie, a ja wręczyłem mu swoją wizytówkę. Wcale nie na „odwal się”, lecz z prośbą, by jak już będzie miał taką możliwość, dał znać, jak mu się wiedzie.
Za chwilę miną cztery lata od naszego spotkania, lecz jak dotąd Andżiamudin nie dał żadnego znaku życia. Gdy o tym myślę, chcę wierzyć, że rozmowa z cudzoziemskim dziennikarzem była dla niego nic nieznaczącym epizodem. Że owszem, wziął wizytowy kartonik, ale parę dni później po prostu zapomniał o danej obietnicy. I dlatego się nie odzywa.
Być może – łudzę się, zakładając gorszy scenariusz – nie poszło mu w nowym życiu i nie chce, a może nawet nie ma jak dać o tym znać.
Lecz z drugiej strony, zbyt dobrze znam Afganistan, by pozbyć się najgorszych myśli. Idąc w świat Andżiamudin mógł trafić pod niewłaściwy adres. Chłopak bez domu i rodziny, za to z dużymi materialnymi ambicjami, to potencjalny rekrut grup przestępczych i rebeliantów. A jeśli wstąpił w ich szeregi? Czy jeszcze żyje?
Uwierzcie mi, bardzo bym chciał znać odpowiedzi na te pytania…
* * *
Zastanawiając się na tym, jak zilustrować ów wpis, postanowiłem opublikować zdjęcie Andżiamudina. I paru innych anonimowych dla mnie dzieciaków, widzianych obiektywem kolegi, Adama Roika. Ta wojna ma bowiem również ich twarze – o czym ani żołnierzom, ani dziennikarzom, nigdy nie wolno zapomnieć.
Misyjny slang

Co robi ganer? "Skanuje". I nijak ma się to do powielania zdjęć czy treści. Strzelec "skanuje sektory" - w zależności od podziału zadań i miejsca w kolumnie, obserwuje teren po lewej bądź prawej stronie, z przodu lub z tyłu patrolu/fot. Adam Roik
Przy okazji prac nad książką (już mogę zdradzić jej tytuł: „zAfganistanu.pl – Alfabet polskiej misji”), naszły mnie refleksje związane z dość przewrotną naturą wojennego języka. Pisałem już o specyfice wojskowych komunikatów – nie o to jednak tym razem mi chodzi. O co więc?
Z czym kojarzy Wam się słowo „marker”? Pomijam wysoce specjalistyczne słownictwo medyczne – zapewne większość z Was na dźwięk tego słowa widzi szerokim pisak, służący do zakreślania jakichś partii tekstu. W Afganistanie „marker” też ma związek z oznaczaniem – tyle że może nim być dowolny element krajobrazu, wskazujący rebeliantom miejsce, gdzie zakopali IED.
„Kopacz” przywodzi skojarzenia ze sportem bądź rekreacją, na przykład uprawą ogródka. Afgański „kopacz” niewiele ma wspólnego z piłką, choć z łopatą – owszem. Ale nie „sadzenie” (to skądinąd kolejne słowo w specyficznej, wojenno-afgańskiej reinterpretacji) roślin, lecz „ajdików” jest jego zajęciem. Pozwalając sobie na odrobinę czarnego humoru – w tym „kopaniu” jest element sportowej rywalizacji. Lecz bycie szybszym od BSR-ów, samolotów bezzałogowych, uwaga, „czeszących” niebo nad Afganistanem, to zwykle gra, w której stawką jest nie podium, a życie…
„Śpioch” to w normalnych okolicznościach człowiek lubiący sobie pospać, ewentualnie zaschnięta wydzielina w oczach, będąca efektem spania właśnie. Afgański kontekst nadaje temu słowu jeszcze inne znaczenie – „śpioch” to IED z odroczonym terminem użycia, zakopaniu któremu towarzyszy przekonanie, że „kiedyś będą tędy jechać”. Pojazdy koalicji, rzecz jasna…
Być może odpaleniu „śpiocha” będą towarzyszyć również „rury”. I znów – nie o elementy konstrukcyjne tu chodzi, choć „afgańskie rury” także mają przekrój poprzeczny w kształcie pierścienia. „Rura” to wyrzutnia ręcznych granatów przeciwpancernych, druga w kolejności – po „ajdikach”, a przed karabinami PK – ulubiona broń talibów.
Zresztą, co tu dużo pisać – obejrzyjcie zamieszczony poniżej filmik.
Fot. Marcin Wójcik