Rejestracja | Logowanie »


Zamiast słów: Tunele

84 komentarze | 12 lipca 2011
W pogoni za znikającym przeciwnikiem. Jak mówili Rosjanie podczas "swojej" wojny - za "duchami".../fot. Adam Roik

W pogoni za znikającym przeciwnikiem. Jak mówili Rosjanie podczas "swojej" wojny - za "duchami".../fot. Adam Roik

W „9. Kompanii”, znakomitym rosyjskim filmie o Afganistanie, jest scena, w której mudżahedini dosłownie zapadają się pod ziemię. Skaczą w tunele, którymi uciekają z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą walczyli z Rosjanami.

Ponad 20 lat później tę samą taktykę stosują talibowie.

- Wywaliłem w te jebaną kalatę dwa magazynki – mówił wyraźnie podekscytowany żołnierz, mając na myśli budynek, z którego nieco wcześniej padły strzały. Nie był jedynym, który obrał sobie ten cel. Mimo to w pomieszczeniu, gdzie znajdowało się stanowisko ogniowe, nie znaleziono zabitego czy rannego bojownika. O tym, że musiał tam być, świadczyła jedynie sterta łusek z „pekaśki” – ulubionej broni (tak, tak, to PK, nie kałasznikow) talibów.

Kiedyś zapytano mnie, jak wyglądają tunele, którymi wieją z wiosek rebelianci. Słowa nie oddadzą tego lepiej niż prezentowane zdjęcia…

Pościg dochodzi do tunelu.../fot. Adam Roik

Pościg dochodzi do tunelu.../fot. Adam Roik

Tu trzeba prawdziwych "jaj". Ciasno, ciemno, w głowie obawa, że "sufit" w każdej chwili może się zawalić. A zza zaułka paść seria.../fot. Adam Roik

Tu trzeba prawdziwych "jaj". Ciasno, ciemno, w głowie obawa, że "sufit" w każdej chwili może się zawalić. A zza zaułka paść seria.../fot. Adam Roik

Afgańczycy nie są pionierami tego rodzaju taktyki. W czasie walk na Pacyfiku podczas II wojny światowej, groty i tunele wykorzystywali Japończycy. Ponad 20 lat później, całe systemy tuneli służyły jako schrony, szlaki transportowr i ewakuacyjne, walczącym z Amerykanami Wietnamczykom. Dziś w "szczury" - jak nazywano żołnierzy US Army, ścigających w tunelach partyzantów Vietcongu - wcielają się polscy żołnierze.../fot. Adam Roik

Afgańczycy nie są pionierami tego rodzaju taktyki. W czasie walk na Pacyfiku podczas II wojny światowej, groty i tunele wykorzystywali Japończycy. Ponad 20 lat później, całe systemy tuneli służyły jako schrony, szlaki transportowe i ewakuacyjne, walczącym z Amerykanami Wietnamczykom. Wówczas w US Army powołano specjalne oddziały, tzw.: "szczurów", które przeczesywały, i niszczyły, podziemne instalacje Vietcongu./fot. Adam Roik

Jeszcze o wypłacie

141 komentarzy | 05 lipca 2011
Łatwo zostać „lobbystą bojówki”, widząc, jak zasuwa w polu, narażając własne życie.../fot. Szczepan Głuszczak

Łatwo zostać „lobbystą bojówki”, widząc, jak zasuwa w polu, narażając własne życie.../fot. Szczepan Głuszczak

Zgodnie z zapowiedzią, wracam do wątku z poprzedniego wpisu.

Kiedyś usłyszałem zdanie, które jak ulał pasuje do stosunków panujących pomiędzy „bojówką”, a resztą kontyngentu: „Nic nie psuje krwi tak bardzo, jak pieniądze”. Idealnie ilustruje to komentarz, który pojawił się pod wpisem o możliwej utracie dodatku wojennego w związku ze zmianą statusu misji z bojowej na szkoleniową.

„I zaczął się ryk histerii wszelkiej maści sztaboli i logistyków, których ryzyko polega na dolocie z Bagram i powrocie do tego miejsca w czasie rotacji do kraju, zaś reszta misji sprowadza się do spacerów na DFAC, do toalety lub opcjonalnie do kościoła raz w tygodniu. Szanowni panowie (…) z NSE, TOC, straży pożarnej, żandarmerii wojskowej, obsługi śmigieł, DAN i innych cieplutkich etatów, (…) ten dodatek nigdy nie powinien wam być nadany, więc nie widzę powodu do płaczu nad jego możliwą utratą”.

Cóż, łatwo zostać „lobbystą bojówki”, widząc, jak zasuwa w polu, narażając własne życie. A z drugiej strony słysząc opowieści przejętego logistyka, który pewnego listopadowego dnia 2010 roku dostał zadanie zorganizowania klamki do drzwi kampu generała. Klamki, którą jakiś żartowniś, albo potrzebujący, nieco wcześniej bezczelnie „zawinął”. Lecz nie traćmy poczucia rzeczywistości – ktoś „bojówce” musi zapewnić sprawny sprzęt, amunicję, informacje, wsparcie ogniowe i poczucie, że w będącej beczką prochu bazie którejś nocy nie dojdzie do niekontrolowanego wybuchu czy pożaru. Innymi słowy, wszystkie wymienione służby są potrzebne!

Pytanie jednak, czy w takich proporcjach, jak ma to miejsce w polskim kontyngencie, gdzie na cztery kompanie zgrupowań bojowych (mniej niż 500 ludzi), przypada ponad 2000 w większości „niejeżdżących”? I czy rzeczywiście część z tych ostatnich – za służby na bramie czy na wieżach – powinna dostawać zwiększenie dodatku wojennego? Tak, tak, te same 50 złotych otrzyma piechociniec idący w patrol i logistyk zmieniający się w wartownika. Co więcej:

„Nikt z bojówki nie jest w stanie fizycznie codziennie jeździć na patrol, bo czasami, po prostu, trzeba odpocząć. Natomiast logistyka i ochrona ma dość czasu na czterogodzinne służby na wieży” – nie kryje żalu żołnierz obecnej, IX zmiany.

Niezbyt fortunne zasady to jedno, ewidentne naciągactwo – drugie.

Tuż po powrocie V zmiany do Polski, w listopadzie 2009 roku, wybuchła afera związana z lipnymi patrolami. Prokuratura zajęła się wówczas kilkoma sztabowcami z Warriora, którzy wedle prowadzonej przez siebie ewidencji, wielokrotnie brali udział w operacjach poza bazą. Faktycznie, w większości przypadków, nie wystawili z niej nawet nogi.

Twórcom kreatywnych raportów chodziło nie tyle o powody do chwały, co o pieniądze. Wyjaśniał mi to wówczas jeden z żołnierzy z pododdziału liniowego:

- Za każdy wyjazd należy się 50 złotych, a dodatkowo za trzy pierwsze (w danym miesiącu – dop. MO) po 250 złotych. Całość to tzw.: minimaks. Więc jak widzisz, warto jest wyjechać chociaż trzy razy. I tak pewni panowie ze sztabu, elementów logistycznych, pozostałych grup (którzy nie mają możliwości i nie jest konieczne, aby wyjeżdżali), dopisują się na listy wyjazdowe i dorabiają, niekoniecznie wyjeżdżając.

Kilka miesięcy później, w czerwcu 2010 roku, inny żołnierz pisał w jednym z komentarzy na blogu:

„W Ghazni zdarzały się przypadki, że oficerowie wpraszali się w patrol, po czym, po przejechaniu określonego odcinka, musieliśmy zawracać, żeby ich odstawić do bazy, następnie już sami jechaliśmy na prawidłowy patrol. Wiesz teraz, o co mi chodzi? Oni za odstawienie szopki i wyjechanie dwa kilosy za bazę mieli tyle samo, co żołnierze jadący w 5-godzinny patrol, tyle samo, co ci, którzy wyjeżdżają dwa razy dziennie po 4 godziny”.

Jeszcze inny misjonarz wspominał o tzw.: „szybkich setkach”, czyli nocnych „patrolach” od godziny 23.00 do 00:30, za które przysługiwało zwiększenie dodatku wojennego – dwa razy po 50 złotych, bo wyjeżdżający był poza bazą zarówno podczas pierwszej, jak i drugiej doby…

Cytuję te wypowiedzi ze świadomością, że tego rodzaju praktyki są tajemnicą poliszynela misji zagranicznych naszej armii. Dowództwo próbuje je wyeliminować, czemu na przykład służyło odstąpienie od poprzedniej formy minimaksa. Dziś otrzymuję się go nie za trzy pierwsze wyjazdy, bez względu na to ile trwały, tylko za ogólny czas spędzony poza bazą – to wspomniane we wcześniejszym wpisie zwiększenie należności zagranicznej przez dowódcę kontyngentu.

*          *          *

Patrol to również takie wyzwania:


Fot. Marcin Wójcik. Film wykonany aparatem Canon EOS 7D.