Żołnierski film drogi

Bagaż rozładowany, można... zjeżdżać/fot. Marcin Gil
W listach, które otrzymuję – zwłaszcza na początku każdej zmiany – często pojawia się prośba o opisanie drogi, jaką muszą odbyć żołnierze z Polski do Afganistanu. Co prawda rotacji poświęciłem spory kawałek książki, niemniej warto zacytować opowieść jednego z żołnierzy. Zwłaszcza, że dotyczy sytuacji sprzed kilku-kilkunastu dni.
A zatem:
„Z perspektywy żołnierza, to prawdziwy film drogi, trwający od tygodnia do dwóch. (…) Trzy samoloty (B-767, C-17, C-130) i śmigłowiec – chinook lub baby-chinook (to ten biało-czerwony), trzy bazy przejściowe, w których mieszka się na tzw.: RSOI, czyli (trochę czasu mi zajęło nim ustaliłem, co to oznacza; myślałem już, że jest z nim tak, jak z mitycznymi BGS-ami – wszyscy znają skrót, a nikt nie potrafi go rozwinąć) Reception, Staging, Onward movement and Integration. Do tego trzeba dodać zakwaterowanie w jednostce na dobę przed rozpoczęciem okienka wylotowego lub wylotem i „ersołaj” w Ghazni, bo jak przyjedziesz, to na twoim łóżku śpi jeszcze gość z poprzedniej zmiany”.
Następnie autor cytowanego listu wymienia kilka ciekawostek związanych z rotacją:
„Manas to baza, w której oficjalnie można pić alkohol (wszyscy, nawet Amerykanie) – niskoprocentowe drinki lub piwo, m.in. kriepkaja diewatka i inne. Panie w kasie spisują twoje ID i nie sprzedadzą więcej niż dwa na dobę. Zanim jednak się tego piwa napijesz, trzeba odstać w niezłej kolejce… (…) Zakwaterowanie w ekskluzywnym Hotelu Alaska, którego gwiazdki trudno wprost zliczyć. Nazwa pochodzi oczywiście od nazwy typu namiotów, w których ulokowano łóżka do spania, toalety, DFAC, łazienki… Wszystko w systemie amerykańskim, tzn.: kibelek za kotarą (oczywiście za wąską) i podwójne boksy prysznicowe”.
Dalej w liście znalazł się komentarz, którego nie powinienem cytować. Następnie zaś możemy przeczytać:
„W Manas najpierw trzeba jednak rozładować Boeinga, którym przyleciałeś. (…) Jak się jest w grupie załadunkowo-rozładunkowej, to szybko się okazuje, że tych, którzy mają najwięcej bagażu, w niej nie ma. Ale życzliwi koledzy zawsze pomogą dowódcy wylotu, aby za drugim razem tego kogoś nie pominął… W Bagram dostajesz kamizelkę, trochę amunicji (resztę w Ghazni) i zestawy medyczne. Tam też możesz pobrać kody telefoniczne i po raz pierwszy zadzwonić do domu za wojskowe pieniądze. No i oczywiście zakupy w PX! Później droga jest prosta – Sharana, „ersołaj” i Ghazni – na pokładzie chinooków, bądź baby-chinooków, które zabierają nie więcej niż 8-9 osób z bagażami, ale za to latają cały czas. No i „ersołaj” w Ghazni”.
Tak kończą drogę żołnierze stacjonujący w Ghazni. Ci z innych baz „zaliczają” jeszcze jednego chinooka.
A skoro o „Gazowni” mowa:
„Baza się zmieniła” – pisze nasz bohater. „Zrobili drugi DFAC, a ci, którzy byli w niej przed VI zmianą, ciągle błądzą w labiryntach t-walli, hesco i innych elementów FP (force protection – dop. MO). Ja pierwszego dnia zamotałem się przy DFCA-u właśnie… Wstyd się przyznać…”.
PS. Dziękuję Ani Ratajek i Marcinowi Gilowi, żołnierzom XI zmiany, za zdjęcia dokumentujące drogę “Czerwonych Beretów” do Afganistanu.

W Manas. Kirgijska baza to pierwszy i zarazem ostatni przystanek w drodze do Afganistanu/fot. Marcin Gil

Na pokładzie C-17 w drodze z Manas do Bagram/fot. Marcin Gil

W Bagram pobiera się kamizelkę kuloodporną/fot. Marcin Gil

Kolejny lot - tym razem z Bagram do Sharany, na pokładzie Herculesa/fot. Marcin Gil

Sharana - czekanie na "śmigła"/fot. Marcin Gil

Baby-chinooki - może i małe, ale latają cały czas.../fot. Anna Ratajek

... i już w Ghazni/fot. Marcin Gil

Jedni przylatują, drudzy wracają - nz. żołnierze X zmiany wylatujący z Ghazni. Przed nimi taka sama droga, tyle że w drugą stronę.../fot. Marcin Gil
O “śmigle” i końcu ery

"956"-tka w akcji - w trakcie lotu do polskiego jeszcze Warriora. Luty 2012 r./fot. Marcin Ogdowski
Ta historia wydarzyła się kilka tygodni temu, podczas wizyty Prezydenta RP w Ghazni. Po spotkaniu z żołnierzami Bronisław Komorowski udał się w miejsce, gdzie wystawiono używany w Afganistanie sprzęt. Zwierzchnik Sił Zbrojnych obejrzał MRAP-a, rosomaka, transportową „siedemnastkę”, lecz na dłużej zatrzymał się przy potężnym Mi-24.
- Dobry jest? – spytał stojącego obok pilota.
- Tak panie prezydencie, to świetna maszyna – odparł tamten. – Od dawna budzi respekt wśród Afgańczyków.
- No tak, od dawna… – prezydent położył nacisk na dwa ostatnie słowa, czemu towarzyszyły porozumiewawcze uśmiechy na twarzach towarzyszących mu członków delegacji.
Przypomniałem sobie to zdarzenie kilka dni później, gdy poznałem historię „ważki” o numerze bocznym 956. Stacjonująca w Ghazni maszyna „zalicza” właśnie udział w kolejnej afgańskiej wojnie.
Gdy znalazła się pod Hindukuszem po raz pierwszy, w połowie lat 80., za jej sterami zasiadali „Szurawi” – jak Afgańczycy nazywali rosyjskich żołnierzy. Po kilku miesiącach wojaczki śmigłowiec trafił do Polski, jako rekompensata za utracony w wypadku – w którym zawiniło urządzenie, nie pilot – helikopter tego typu.
Minęło ponad ćwierć wieku – w trakcie którego świat zmienił się nie do poznania – i wspomniany Mi-24 znów wylądował w Afganistanie. Z innym kamuflażem i szachownicą zamiast gwiazdy, ale w tym samym celu.
Jak dla mnie jest w tej historii porażająca symbolika…
A skoro o sprawach symbolicznych mowa – kilka dni temu już oficjalnie przekazaliśmy Amerykanom trzy bazy: Warrior, Giro i Arianę, a wraz z nimi południowe dystrykty “naszej” strefy. Tym samym 7 kwietnia 2012 roku definitywnie zakończyła się era “polskiej prowincji”.
PS. Korzystając z okazji, jaką stwarza treść tego wpisu – zgodnie z obietnicą pozdrawiam Cebiego i Wasiuta oraz wszystkich uzbrojeniowców i osprzętowców z Samodzielnej Grupy Powietrzno-Szturmowej X zmiany PKW.

Prezydent oglądający "ważkę"/fot. Marcin Ogdowski
Pomóżmy Sebastianowi!
Marek, ojciec Sebastiana, w bazie Warrior/fot. z archiwum Marka Niedźwieckiego
Sprawa jest nietypowa i tylko częściowo związana z Afganistanem. Ale po kolei.
Marka spotkałem kilkanaście dni temu w Bagram, czekając na samolot powrotny do Polski. Właściwie to zetknęliśmy się już wcześniej, w Warriorze, ale wówczas nie poznaliśmy się osobiście. Plutonowy był jednym z wielu żołnierzy oddziału, z którym przyszło mi wówczas współpracować.
Zatem historię Marka po raz pierwszy usłyszałem w Bafie – sam mi ją zresztą opowiedział. Chłopak zjeżdżał do kraju, ponieważ okazało się, że jego syn jest ciężko chory. Dziecko zapadło na młodzieńczą białaczkę mielomonocytową. Chorobę wykryto na początku marca – obecnie 6-letni Sebastian leży w jednym z warszawskich szpitali.
Szansą na uratowanie życia chłopca jest przeszczep. Niestety, najbliżsi nie są „zgodni”, potrzebny jest więc szpik od osoby niespokrewnionej. A takiego, który „pasowałby” Sebastianowi, w tej chwili nie ma. Stąd prośba ojca do naszej blogowej społeczności – o zarejestrowanie się w bazie dawców. Może któreś z Was będzie mogło pomóc dziecku?
Zainteresowanych odsyłam do miejsc, w których można zarejestrować się jako potencjalny dawca szpiku:
- Centralny Rejestr Niespokrewnionych Potencjalnych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej
W imieniu Rodziny plutonowego Marka Niedźwieckiego dziękuję wszystkim, którzy zdecydują się pomóc.

Sebastian/fot. z archiwum Marka Niedźwieckiego