Zamiast słów: Trochę “śmigieł”, cz. II
… tak, tak, druga. Bo w Afganistanie latają nie tylko “hokeje”, czy jak kto woli “ważki” – potężne szturmowe Mi-24. U podnóża Hindukuszu stacjonują również konie robocze polskiego kontyngentu – transportowe Mi-17.
To im Bartek Bera poświęcił ostatnio trochę czasu – oto efekty jego pracy.
Zamiast słów: Nieco “śmigieł”
W Ghazni jest w tej chwili Bartek Bera, fotoreporter specjalizujący się w fotografii lotniczej. Jak widać na załączonych zdjęciach, Samodzielna Grupa Powietrzno-Szturmowa (i nie tylko) wreszcie doczekała się godnego obiektywu. Zresztą, co ja będę pisał – zobaczcie sami.
A tych, którym podobają się zdjęcia Bartka, odsyłam na jego stronę. Warto!
„Maciek – pamiętamy”
Minął już rok od śmierci Jarosława Maćkowiaka, żołnierza IX zmiany. Dziś niewielu już pamięta o tej tragedii – „Maciek”, jak nazywali go koledzy, dołączył do grona anonimowych misjonarzy, poległych w Afganistanie. Ale nie ma się co zżymać na owo zapomnienie – skoro cała ta wojna funkcjonuje na obrzeżach społecznej świadomości, trudno oczekiwać, byśmy ze szczegółami pamiętali jej ofiary. No i rzecz najważniejsza – Jarka nie zapomną najbliżsi, także koledzy.
- Niby nic się nie zmieniło, a życie toczy się dalej – mówi kolega z internatu, w którym mieszkał poległy. – Jednak za każdym razem, idąc korytarzem, patrzę w drzwi pokoju, w którym mieszkał „Maciek”, z nadzieją, że za chwilę się otworzą i go zobaczę. W pracy natomiast coraz częściej łapię się na tym, że siedzę patrząc w okno i wspominam stare, dobre czasy. Czasami, gdy trzeba wykonać jakieś zadanie, nie mam się kogo poradzić, zapytać, jak by to zrobił, liczyć na jego pomoc. Co tu dużo gadać – nie ma „Maćka”, nie ma tenisa, nie ma wojska…
Koledzy Jarka nie bardzo chcą rozmawiać o dniu, w którym zginął Maćkowiak.
- Jakieś krótkie, zdawkowe, urwane rozmowy – relacjonuje Tomasz, który był z „Maćkiem” do końca. – Bodajże raz oglądaliśmy to wszystko, co się działo, nagrane combat-camerą, zamontowaną na wozie. Więcej się nie dało…
- „Maćka” tak naprawdę poznałem dopiero na przygotowaniu poligonowym do IX zmiany – kontynuuje Tomasz. – Wcześniej widywaliśmy się tylko przypadkiem i znaliśmy się na przysłowiowe „cześć”. Na poligonach poprzedzających wyjazd do Afganistanu naprawdę się zaprzyjaźniliśmy, razem kupowaliśmy dodatkowe wyposażenie, sprzęt, Jarek doradzał i podpowiadał, co może mi się przydać, gdzie kupić, co jest zbędne itd. Godzinami rozmawialiśmy praktycznie na każdy temat. Poznałem wówczas jego plany na po powrocie, a on moje… A teraz? Trudno jest zapomnieć, każdego drugiego dnia miesiąca zapalam znicz przy cmentarnym krzyżu za „Maćka” i za wszystkich poległych w Afganistanie.
Lecz pamiętają nie tylko żołnierze. Oto fragment listu, jaki dostałem od Joanny, koleżanki Jarka:
„(…) Praktycznie każdego dnia są momenty, kiedy Jaras przelatuje nam (mi i mojemu Jarkowi, bo razem go poznaliśmy na wyjeździe do Barcelony) przez głowę. (…) Rok po 2 czerwca ta akcja wciąż wydaje mi się nieprawdopodobna, czasem mam wrażenie, że on żyje, a my, po prostu, długo się nie widzieliśmy… ehhh…”.
Dalej Joanna wspomina:
„Poznaliśmy się 11 marca 2010 roku w autokarze. Pamiętam to jak dziś, bo mam filmik w telefonie jak rozmawiamy, w sumie od razu załapaliśmy wspólne tematy i na wycieczce trzymaliśmy się razem. Po powrocie z Barcelony zaczęliśmy się spotykać bardzo często, jak tylko miał czas, przyjeżdżał w weekendy do nas do Lubonia (k. Poznania), w lipcu pojechaliśmy razem pod namiot do Sopotu, a potem do Gdańska. Było zajebiście, uwielbiałam to jego poczucie humoru (…). Nigdy nie miał z niczym problemu, nie marudził, nie foszył się, przyjmował wszystko tak, jak jest, bez marudzenia. Wystarczyło rzucić mu jakiś pomysł, temat, a on od razu zapalał się do akcji”.
Czasem owe akcje przybierały postać dowcipów.
„Pamiętam, jak z moim Jarkiem ściemnili, że Jaras już wylądował w Afganie. Napisał mi maila, że dotarł i że odezwie się za jakiś czas, po czym któregoś dnia wróciłam wieczorem do domu, a on siedział w pokoju („no co, chciałem ci zrobić niespodziankę…”). To było tuż przed jego faktycznym wylotem. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy do 4. nad ranem i podchmieleni wyśpiewaliśmy cały repertuar od U2 do Edyty Bartosiewicz, a potem jeszcze długoooo rozmawialiśmy o jego wyjeździe”.
W trakcie tych rozmów nie wszystko było tak wesołe.
„Drażnił mnie strasznie tekstem „nie martwcie się, moi rodzice mają listę, powiadomią was w razie co”, wciąż żartował ze śmierci, do dziś zastanawiam się, czy dlatego, że się jej nie bał, czy myślał, że go to nie dotyczy? Sama nie wiem…”.
„Następnego dnia odwieźliśmy go na PKS w Poznaniu do Międzyrzecza” - wspomina Aśka. „Oboje z Jarkiem poszliśmy do auta, jacyś tacy smutni, że przez 6 miesięcy się nie zobaczymy. Postanowiliśmy się cofnąć na ten PKS i zapukać mu w szybę – wtedy ostatni raz go widziałam”.
Kolejne wspomnienie Joanny wiąże się już ze śmiercią „Maćka”.
„2 czerwca 2011 roku było mega gorąco, Jarek zadzwonił do mnie o godz. 15., że właśnie usłyszał w wiadomościach, że Jaras nie żyje. Nigdy nie przeżyłam śmierci tak bliskiej osoby… Być może komuś wydaje się, że krótko się znaliśmy. To prawda, ale ta relacja była tak intensywna, szczera, bezinteresowna, jak byśmy się znali ze 20 lat”.
„Gdybym miała opisać Jarasa w kilku słowach (od razu zaczynam się sama do siebie uśmiechać), powiedziałabym, że był: zakręcony, zawsze uśmiechnięty, ambitny, dążący do celu, zapalony sportowiec, facet o wielu pasjach, przyjacielski” – wymienia Joanna. „Jak jest teraz bez niego? Tak jak pisałam wyżej, mega dziwne uczucie, że go naprawdę nie ma. Wierzę/chcę wierzyć w to, że zmarli nas widzą i słyszą, czasem do niego mówię, żartujemy o nim, o jego tekstach, („panowie ciśniem ciśniem kurwa” itd…) Ale niestety – brak Jarka boli”.
Zamiast słów: Koko, Ghazni spoko
Kibicującym narodowej reprezentacji w meczu z Grecją polskim żołnierzom towarzyszyły obiektywy Katarzyny Szal i Marcina Gila