Takie rzeczy to tylko w Afganistanie

W tle ruiny twierdzy/fot. z archiwum autora blogu
Kilka dni temu kolega – który teraz znajduje się gdzieś między Afganistanem a Polską, w drodze powrotnej do domu – przysłał mi bardzo fajną galerię. Do zdjęć dołączył krótki liścik:
W załączeniu masz kilka zdjęć zrobionych w okolicy Twierdzy Ghazni, znanej głównie z pierwszej wojny brytyjsko-afgańskiej. Oj, ciekawa jest historia tego miasta – masz dwie wieże (43-metrowe z XII w., o ile się nie mylę), twierdzę, ślady interwencji radzieckiej. Twierdza jest w renowacji – patrząc na prace, można nabrać przekonania, że to nic trudnego, bo mimo upływu czasu technologia budowy taka sama…
Wszędzie widoczne pozostałości po armii radzieckiej – działa przeciwpancerne i wraki pojazdów po dziś dzień stoją na posterunkach. Ciekawostka – jeśli chodzi o sposób działania obcych wojsk zmieniło się wszystko, ale nie sektory prowadzenia ognia (co widać na zdjęciu). No i oczywiście jedyne w swoim rodzaju słupki zabezpieczające na skraju drogi zrobione z… łusek pocisków artyleryjskich. Takie rzeczy to tylko w Afganistanie!
PS. Kolega przez całą zmianę dbał o to, by najbliżsi nie wiedzieli, że czasami pracuje poza bazą. Stąd taki a nie inny podpis pod zdjęciami.

W oddali słynne wieże/fot. z archiwum autora blogu

Pozostałości po radzieckiej interwencji/fot. z archiwum autora blogu

Wraki to oczywisty element krajobrazu/fot. z archiwum autora blogu

A sektory te same.../fot. z archiwum autora blogu

Kwintesencja afgańskiej historii/fot. z archiwum autora blogu

A robota idzie po staremu/fot. z archiwum autora blogu

Takie rzeczy, to tylko w Afganistanie/fot. z archiwum autora blogu
Zasadzka na zły początek…

Mi-24 ma opinię latającego czołgu. Jak widać, nawet tak potężna maszyna nie jest w stanie dać pełnej ochrony członkom załogi/fot. Adam Roik
O tym, że działający na terenie prowincji Ghazni i w okolicznych dystryktach rebelianci wyposażeni są w karabin typu DSzK, mówiło się już od dawna. Z czasem broń ta zyskała status iście mityczny; było z nią trochę tak, jak ze stingerami – co jakiś czas pojawiała się informacja, że talibowie przechwycili kilka sztuk tej słynnej amerykańskiej wyrzutni i… na tym się kończyło.
W porównaniu ze stingerami, DSzK zasługuje na miano broni archaicznej. To radziecka konstrukcja, jeszcze sprzed II wojny światowej, niezbyt zresztą udana. Laikom kojarząca się bardziej z działkiem niż karabinem. Co wcale nie jest bezpodstawne, wziąwszy pod uwagę wygląd, no i przede wszystkim kaliber „deeszki” – 12,7 mm.
„Nasz” DSzK zmaterializował się w czerwcu tego roku, gdy wystrzelona z niego seria dosięgła amerykański śmigłowiec obserwacyjny typu Kiowa. Maszyna, tuż przed strąceniem, tankowała paliwo w polskiej bazie w Ghazni. Jej utratę oraz okoliczności, w jakich do tego doszło, szeroko później komentowano wśród żołnierzy. Dziś wczesnym popołudniem potężny przeciwlotniczy karabin dał się we znaki Polakom.
Rebelianci wzięli na cel helikopter Mi-24. Maszyna solidnie oberwała, ale najprawdopodobniej wróci do służby. Mniejsza jednak o śmigłowiec – w ataku ranni zostali dwaj polscy żołnierze. Technik-strzelec miał szczęście – dosięgnął go „tylko” odłamek. Według oficjalnego komunikatu, „nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo”. W dużo poważniejszym stanie jest strzelec, bezpośrednio trafiony w nogę. Kapitan Janusz Błaszczak, szef PIO, późnym wieczorem napisał mi:
„Stan rannego jest stabilny. Po wybudzeniu rozmawiał telefoniczne z żoną. Po 22.00 czasu lokalnego przetransportowano go do BAF-u”.
Kapitan zapewnił, że strzelcowi nie amputowano nogi – choć w informacyjnym szumie, który wytworzył się po zdarzeniu, pojawiła się taka pogłoska.
Atak na „dwudziestkę czwórkę” nie był przypadkowy. Jak już pisałem, dzisiaj w Ghazni dokonano oficjalnego przekazania odpowiedzialności za strefę XII zmianie kontyngentu. Na miejscu był m.in. minister obrony narodowej. Talibowie zwykle wykorzystują symboliczne okazje do zamanifestowania swojej obecności (stąd na przykład tak bardzo „popularne” wigilijno-bożonarodzeniowe ataki). W Ghazni podejrzewa się, że pełniący służbę QRF śmigłowiec celowo wywabiono z bazy – wprost w zasadzkę.
Zamiast słów: Strzelcy wyborowi

W Afganistanie, w ramach Sekcji Strzelców Wyborowych, działa kilkanaście osób wyposażonych w karabiny snajperskie/fot. Katarzyna Szal
Jutro w Ghazni tak zwane TOA – oficjalne przekazanie odpowiedzialności za strefę żołnierzom XII zmiany. A zatem to ostatnie chwile, by pokazać chłopaków z XI zmiany w akcji (podsumowanie ich działań zasługuje na odrębny wpis). Na stronach tego blogu poświęcałem już uwagę ganerom, saperom, dziś przyszedł czas na strzelców wyborowych.
A przy okazji – biorąc pod uwagę treść poprzedniego wpisu – na lekcję poglądową na temat wyglądu żołnierzy stacjonujących w Afganistanie.

- Naszym głównym zadaniem jest udzielać im wsparcia ogniowego przy jednoczesnym prowadzeniu obserwacji na dużych dystansach – mówi starszy kapral Jacek Domański, dowódca Sekcji Strzelców Wyborowych/fot. Katarzyna Szal PS. Czy nie macie wrażenia, że żołnierz na pierwszym planie wygląda jak Matt Damon?

- W Afganistanie podczas strzelania trzeba brać pod uwagę gęstość powietrza, ciśnienie oraz wysokość. Czynniki te powodują inną parabole lotu pocisku i wymuszają wprowadzenie innych nastaw niż przy strzelaniu w warunkach krajowych. Z racji tego, że powietrze jest rzadsze, ciśnienie niższe i wyższa wysokość, pociski osiągają większą prędkość, wolniej ją wytracają i możemy strzelać celniej i dalej niż w kraju – wyjaśnia jeden ze strzelców, st. szer. Tomasz Lubieński.

Strzelcy nie działają w pojedynkę - towarzyszą im tak zwani spotterzy/fot. Katarzyna Szal

Zdjęcie jak z wojskowego żurnala - ale ma swój urok, prawda?/fot. Katarzyna Szal
Co z tą “Misją”…?

Fotos z filmu "Misja Afganistan"/fot. Roberta Pałki/FotosART, materiały prasowe
Blog to nie jest miejsce na filmowe recenzje, ale z drugiej strony, nie powinienem ignorować premiery serialu „Misja Afganistan”. Choćby z tego powodu, że dziś w nocy w polskich bazach każdy, kto miał możliwość, oglądał pierwsze dwa odcinki najnowszej produkcji Canal +. Jak reagują na film prawdziwi żołnierze stacjonujący w Afganistanie?
„Moim zdaniem kogoś, kto tu był, film poraża wręcz niskobudżetowością i związanym z tym brakiem realizmu” – pisze jeden z moich mundurowych kolegów. „Hipotetyczna IX zmiana jeździ HMMWV, używa dziwnych kamizelek, a zarówno wioska, jak i baza, wyglądają więcej niż skromnie. Dużo elementów nie odpowiada w ogóle realiom, jak np. transport do Afganistanu i sceny na lotnisku, które w rzeczywistości nie mają nawet prawa się wydarzyć”.
I tu śpieszę w wyjaśnieniami dla osób, które filmu nie widziały. Serialowi bohaterowie lecą na misję herculesem, podczas gdy loty rotacyjne odbywają się cywilnymi czarterami. Żołnierzy żegnają rodziny, spacerujące po płycie lotniska, niczym po hali odlotów. W scenie zamykającej tę sekwencję, loadmaster odgania wręcz jedną z kobiet, po czym zamyka drzwi samolotu. W rzeczywistości – ze względów bezpieczeństwa – do takiej sytuacji nie mogłoby dojść.
A podobnych wpadek jest więcej. W pierwszej potyczce – skądinąd w miarę przyzwoicie zrealizowanej scenie – ranny zostaje jeden z bohaterów. Następująca później ewakuacja helikopterem MEDEVAC ograna zostaje ujęciem odlatującego… Mi-8 (w “realu”, jak wiemy, zajmują się tym amerykańskie black hawki). Ograniczenia budżetowe? W tym przypadku chyba co innego. Wystarczyło bowiem ustalić – a nie jest to wiedza tajemna – że w Polsce produkuje się ten typ helikoptera.
- Szkoda, że w rolę maszyny ewakuacji medycznej musiał się wcielić śmigłowiec typu Mi – uważa Michał Tabisz, rzecznik prasowy PZL Mielec. – Naprawdę nie trzeba jechać do Afganistanu czy USA – w Mielcu zawsze mamy do dyspozycji black hawka gotowego do lotu.
Spytany, czy producenci „Misji” zwrócili się do firmy z prośbą o wykorzystanie na planie któregoś z mieleckich helikopterów, Tabisz odpowiada:
- Jakiś czas temu skontaktowali się z nami producenci filmu pełnometrażowego, poświęconego bitwie w irackiej Karbali. Jednak w sprawie serialu „Misja Afganistan” nikt do nas żadnych zapytań nie kierował.
Co prawda nie ma gwarancji, że maszyna trafiłaby na plan filmowy. Zakłady w Mielcu musiałby uzyskać na to zgodę Amerykanów. Jednak produkowane w Polsce black hawki brały już udział w sesjach fotograficznych, organizowanych przez komercyjne podmioty. Rzecznik jest zatem umiarkowanym optymistą.
- W końcu byłaby to dla nas dodatkowa reklama – przyznaje.
Na szczęście w filmie grają oryginalne rosomaki, ale i tu nie obyło się bez niedoróbek. Wozy mają krajowy kamuflaż. I turbiny, służące do pokonywania przeszkód wodnych, które z oczywistych powodów demontuje się z egzemplarzy wysyłanych pod Hindukusz. Brakuje im za to charakterystycznych siatek LSO, których celem jest „wyłapywanie” granatów RPG.
Oddajmy głos misjonarzowi:
„(…) A do tego sceny w TOC, po obejrzeniu których nabiera się przekonania, że tym wszystkim, co dzieje się poza bazą, dowodzi porucznik… (…)”. Sporo zastrzeżeń budzi też wygląd głównych bohaterów: „(…) Ten pokrowiec na hełmie, bodajże Małaszyńskiego, który sprawia wrażenie, że jest założony tyłem naprzód…” – zwraca uwagę autor cytowanego listu.
Inni wskazują na kolejne niedopatrzenie – na to, że aktorzy biegają po planie w kamizelkach kuloodpornych, pozbawionych wkładów balistycznych. A ich broń wygląda, jakby właśnie wydano ją z magazynu. Czysta, bez śladów kamuflażu – tak oczywistego w pododdziałach bojowych.
Mnie jednak najbardziej uderza scenografia – cytowałem już opinię, że wygląda ubogo, ale nie w tym rzecz. Mimo zastosowania filtrów i innych postprodukcyjnych sztuczek, widać, że film kręcono w Polsce.
A zatem porażka? Nie byłbym tak krytyczny. Po pierwsze, dajmy serialowi szansę – może dalej będzie lepiej. Po drugie – pozwolę sobie zacytować wypowiedź, jaką udzieliłem portalowi kulturalnemu wNas.pl:
Te opinię podziela wielu moich mundurowych rozmówców.
Czarterem do domu
Boening 767 na płycie krakowskiego lotniska/fot. Bartek Bera
Niech Was nie zmyli widok tego samolotu. Owszem, to “cywil”, ale na pokładzie – poza załogą – niemal sami wojskowi. Spadochroniarze z “szóstki” oraz personel z 1. Brygady Lotnictwa Wojsk Lądowych (w Afganistanie wchodzący w skład Samodzielnej Grupy Powietrzno-Szturmowej).
Czas akcji – dzisiejszy poranek. Miejsce – tak, tak, Kraków. Port Lotniczy Balice. Dla wielu rodzin to szczęśliwa wiadomość – na pokładzie samolotu linii “Omni Air International”, który przyleciał dziś z Manas, wróciła do Polski kolejna grupa żołnierzy kończącej się XI zmiany.
Przed nami jeszcze kilka takich lotów.