„Cieplarniana” strona misji

Gdyby misja wyglądała tylko tak, jak na tym zdjęciu, i dla żołnierzy i dla ich rodzin byłaby to "cieplarnia". Ale nie jest... Ghazni, listopad 2012/fot. PIO Afganistan
Kilka dni temu dostałem list, którego autor mocno skrytykował forumową społeczność „zAfganistanu.pl”. Zwłaszcza żony i partnerki żołnierzy…
„(…) siedzące w swoich cieplarniach i polujące w sieci na osoby, które mają odwagę podważyć sens działań ich mężów, podczas gdy one same nie widzą w niej żadnej niestosowności”.
Pudło.
„Wiele razy próbowałam zrozumieć sens misji, sens wysyłania naszych żołnierzy do Afganistanu. I choć wiem, że robią tam wiele dobrego dla mieszkańców tego kraju, to i tak uważam, że ich starania są jak bitwa z wiatrakami. Afganistan to kraj, którego (…) nie przerobimy na taki, jaki byśmy chcieli, by był. Szczerze więc neguję decyzję polskiego rządu o wysyłaniu tam naszych żołnierzy, rozpiera mnie złość, gdy myślę, że to przez polityków jest tam mój Zielony” – pisze Ewelina, w liście skierowanym do moderatorki forum „zAfganistanu.pl”.
Joanna, wspomniana moderatorka, opowiada zaś:
- Jakiś czas temu spotkałam się z moją dobrą znajomą. I kiedy wspominałyśmy Afganistan, ona powiedziała: „wiesz co, gdyby mój mąż zginął i przyjechaliby do mnie oficjale z tą śmieszna szopką informacyjną, to ja bym im ten bazar rozje….a. To byłyby moje podziękowania za to, że mój mąż oddałby życie za coś, czego nigdy nie będzie”.
To tylko próbka, która jednak dobrze ilustruje dystans partnerek żołnierzy do afgańskiej operacji. Kobiety nie uciekają przed trudnymi wnioskami, dostrzegając bezsens działalności własnych mężów. Tym większa jest więc ich złość na polityków, których decyzje poskutkowały rozkazami wyjazdów. Złość, która często zmienia się w złośliwość, przynosząc opinie typu: „wysłać tam polityków na tydzień. Niechby nawet nie opuszczali bazy – ale to pewne, że by się łyżeczkami plastikowymi okopali ze strachu”.
A jeśli idzie o „cieplarnie”…
„Mało kto wie, jak to jest żyć co najmniej pół roku w stresie, jak to jest, gdy przy każdych wiadomościach drży serce w obawie, że usłyszy się jakieś złe wieści.(…) Żadne pieniądze nie zastąpią samotności, nie wynagrodzą tęsknoty. Te pół roku bardzo często zabiera tak wiele z naszego życia, że później ciężko jest powrócić do normalności” – pisze cytowana już Ewelina. I dalej: „Dla mnie ta wojna to ogromny koszmar, mój Zielony jest saperem, i odkąd wyjechał, boję się jutra. (…) Każdy dłuższy wyjazd na patrol jest dla mnie jednoznaczny z ogromną nerwówka, nieprzespaną nocą, płaczem w poduszkę. Czasami mówię mojemu, że ta misja na zawsze pozostawi ślad w mojej psychice, bo nigdy dotąd nie musiałam się tak bardzo martwić o osobę, którą kocham…”.
Co więcej, zdarza się, że ów strach – na przykład na skutek głupoty innych osób – znacznie się potęguje. Jak w przypadku czytelniczki blogu, w domu której – w dniu śmierci dwóch polskich żołnierzy – zadzwonił telefon.
„Odbieram, przedstawia mi się jakaś kobieta i mówi, że jest z biura ministra obrony narodowej… Nogi się pode mną ugięły… Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że ona się po prostu pomyliła! A ja o mało co nie dostałam zawału… Nikomu czegoś takiego nie życzę…” – czytamy w liście nadesłanym do moderatorki forum „zAfganistanu.pl”.
Joanna sama, dwa razy, przeżywała rozterki i dylematy „misyjnej żony”. Zabrała się za gromadzenie tych wszystkich kobiecych historii, „bo ktoś musi pokazać, co my tu przeżywamy”.
Musi, czego dowodem list, o którym wspominam na początku tego wpisu.
Asiu – powodzenia w Twojej misji!
Za młody na wąsy?

Desant już na zewnątrz/fot. Katarzyna Szal
To historia, która zdarzyła się całkiem niedawno. Wiem, że dla niektórych będzie dobrym pretekstem dla złośliwych komentarzy. Ten jednak, kto był w Afganistanie – albo też nie brakuje mu wyobraźni i empatii – podejdzie do niej z właściwą pokorą. A reszta? Pal ich licho…
Świeżo przybyli do Afganistanu żołnierze wyruszyli na swój pierwszy patrol. Nagle wozy zatrzymały się i – nic w tym nadzwyczajnego – żołnierze desantu otrzymali rozkaz wyjścia „na wąsy”. Tym z moich czytelników, którzy nie znają tego określenia, wyjaśniam: chodzenia „na wąsach” ma dwa cele – ubezpieczanie saperów oraz szukanie odciągów i kabli do założonych pod drogami ajdików.
Wróćmy do historii – żołnierze opuścili wozy i cały patrol ruszył w tempie wyznaczanym przez chłopaków „na wąsach”. Gdy nagle jeden z nich podszedł do pojazdu, prosząc, by otwarto mu właz. Na pytanie, co robi, odpowiedział:
- Pierdolę. Za młody jestem, żeby umierać…
Żołnierze „na wąsach” – podobnie jak saperzy – są na patrolach najbardziej wystawieni na niebezpieczeństwo. W przypadku zasadzki, to oni idą na pierwszy ogień. To na nich też polują snajperzy. No i to oni mogą wdepnąć na minę.
- Dużo, szczególnie młodych służbą żołnierzy, ma problem z chodzeniem “na wąsach” – mówi mi jeden z doświadczonych misjonarzy. – A coraz więcej ajdików zakładanych jest właśnie „na wąsy”… – dodaje.

Szukanie odciągów to niewdzięczna robota. Analogie ze stogiem siana pasują tu jak ulał/fot. Katarzyna Szal

Skupianie uwagi na zamaskowanych drutach nie może oznaczać jej braku na to, co dzieje się wokoło. Ceną jest życie.../fot. Katarzyna Szal

"Szukasz i czasami coś znajdujesz"/fot. Katarzyna Szal

Rebelianci detonują ajdiki z dużej odległości. Szukanie odciągów oznacza zatem nawet znaczne oddalenie się od wozu. I (w miarę) bezpiecznego pancerza/fot. Katarzyna Szal

W pogotowiu trzeba być przez cały czas/fot. Katarzyna Szal

... to dlatego do wąsów trzeba "dorosnąć"/fot. Katarzyna Szal
Niemożliwe? Spadochroniarze dali radę

Przed wyjazdem na patrol/fot. Katarzyna Szal
Choć ich następcy działają w strefie już od ponad dwóch tygodni, warto wspomnieć, że do kraju zlatują ostatnie samoloty z żołnierzami XI zmiany. Tym samym chciałbym zakończyć wątek „jedenastej”, i przy tej okazji napisać o rzeczy niebywałej. Nikt tego nie dostrzegł, tymczasem „spadochroniarska zmiana” była pierwszą w historii afgańskiej misji, w trakcie której nie zginął żaden polski żołnierz.
A działo się to w czasie letniego nasilenia aktywności talibów.
- Co nam los zabrał na piątej, to oddał na jedenastej… – komentuje jeden z moich mundurowych kolegów. Niezorientowanym w kontekście przypomnę – podczas poprzedniej “spadochroniarskiej zmiany”, właśnie piątej, poległo aż 6 żołnierzy.
Niestety, bez strat się nie obyło. Poprosiłem Dowództwo Operacyjne o zestawienie, z którego wynika, że od kwietnia do października 2012 roku rannych i poszkodowanych zostało 53 żołnierzy.
Wedle oficjalnych statystyk, straty przeciwnika były znacznie wyższe.
„(…) zabito 19 rebeliantów, a 97 zostało rannych. (…) Informacje pozyskane przez Służby Kontrwywiadu i Wywiadu Wojskowego umożliwiły zatrzymanie ponad 127 terrorystów, wśród których było kilkunastu liderów ugrupowań rebelianckich, znajdujących się na liście najbardziej poszukiwanych w Afganistanie” – czytamy w podsumowaniu DO.
PS. Oczywiście, nie samymi spadochroniarzami XI zmiana stała – to, że udało się uniknąć większych strat, to również zasługa innych służb, przede wszystkim nieocenionych wręcz saperów.

Lotnicze wsparcie w wersji mini/fot. Katarzyna Szal

Patrol pieszy.../fot. Katarzyna Szal

...i na kołach/fot. Katarzyna Szal

I skok przez płot/fot. Katarzyna Szal