Zamiast słów: Tu i tam
Wczoraj do Afganistanu wyleciała z Krakowa kolejna grupa żołnierzy XIII zmiany. Nie obyło się bez małej sensacji, w wyniku której wylot opóźnił się o kilkanaście godzin. Ot, drobnostka – piloci wynajętego czarteru nie zabukowali sobie na czas kilkudziesięciu ton paliwa…
Tymczasem w okolicach Ghazni trwała rutynowa, patrolowa robota.
Było sobie Waghez
Byłem w Afganistanie, gdy nieco ponad roku temu powstawała baza Waghez. Gdy zaraz potem przenieśli się do niej Polacy. Dobrze pamiętam opinie zwykłych żołnierzy o niezbyt fortunnym ulokowaniu obozowiska. „Wciśniętego” między drogę, a pasmo wysokich wzniesień.
- Będą do nas jebać z obu stron… – mówiło się wówczas. Zwłaszcza z „hajłeja”, oddalonego o przysłowiowy rzut granatem.
Przez ostatnie trzynaście miesięcy wojsko sobie całkiem nieźle z tymi zagrożeniami poradziło. Ale nie w tym rzecz – od dwóch dni Waghez to już nie jest Polaków zmartwienie. 10 kwietnia bazę przejęła afgańska armia.
Oto kolejny epizod polskiego zwijania się z Afganistanu.
Krwawa sobota
W wielkanocną sobotę w okolicach Ghazni zginęło kilkanaście osób. Co najmniej drugie tyle zostało rannych. Wśród nich znajdowali się cywile. Afgańskie media winą za śmierć tych ostatnich obciążyły NATO. Wieść poszła w świat, choć w Polsce została niemal zupełnie niezauważona. Wczoraj w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” można było przeczytać o „ataku helikopterów NATO, w którym zginęła dwójka dzieci oraz dziewięcioro talibskich bojowników”.
Źródła wojskowe – oraz władze prowincji Ghazni – podają zupełnie inną wersję wydarzeń.
- Lokalni dziennikarze połączyli dwa zdarzenia w jedno i przekłamane informacje zaczęły żyć własnym życiem – tłumaczy jeden z polskich oficerów.
Zaczęło się o 7.30, atakiem kilkunastoosobowej grupy rebeliantów na konwój afgańskich ochroniarzy (przez media mylnie określanych jako policjantów). Do wymiany ognia doszło kilka kilometrów od bazy Ghazni, przy jednej z bocznych dróg odchodzących od „hajłeju”. W koalicyjnych raportach nie ma informacji o stratach, jakie poniosły obie strony – wiadomo jednak, że w pewnym momencie w strefie walk znalazły się dwa cywilne wozy. W ostrzelanych samochodach zginęła jedna osoba, a dziesięć zostało rannych.
Tak zakończył się pierwszy incydent.
Rebelianci, wzmocnieni dodatkową grupą kilkunastu osób, ruszyli w stronę głównej drogi, gdzie postawili swój własny checkpoint. Nie mieli przy tym świadomości, że są obserwowani. Nie udało mi się ustalić, czy za pomocą bezzałogowca czy blimpa – balonu obserwacyjnego, wiszącego nad bazą (przy dobrej pogodzie jego kamery „widzą” na kilkanaście kilometrów).
- AK-47, RPG – mieli wszystko, co trzeba… – mówi cytowany wcześniej oficer. – Nie było więc problemów z identyfikacją celu.
Na miejsce ruszyły amerykańskie śmigłowce. Z raportu Dowództwa Rejonu Wschód wynika, że zabiły one 15 bojowników. Wiadomo też, że około dziesięciu talibów zostało rannych.
W naszym Dowództwie Operacyjnym zapewniono mnie, że drugi incydent nie przyniósł żadnych strat ludności cywilnej.
Wraz z nastaniem wiosny w prowincji Ghazni pojawiło się kilka nowych rebelianckich grup. Wszystko wskazuje na to, że w sobotę jedna z nich została zniszczona.