Uda się albo nie uda…
“(…) Wieczorem oglądam zdjęcia z patrolu, słuchając – jak wielu wojskowych w Ghazni – rosyjskiej i ukraińskiej muzyki. Takiej duszoszczypatielnej, poświęconej młodym radzieckim żołnierzom, którzy w latach osiemdziesiątych XX wieku walczyli w Afganistanie. Klimat słynnej „9 kompanii” – zresztą w części klipów przewijają się kadry z tego filmu. „Afganistan, piękny górski kraj/Afganistan, przeklęty górski kraj” – wyrzuca z siebie pełnym ekspresji głosem niejaki Aleksandr Korieniugin.
Uśmiecham się – gdy Armia Radziecka wkraczała do Afganistanu, życzyliśmy jej jak najgorzej. A potem kibicowaliśmy afgańskim bojownikom. Dziś nasi żołnierze wzruszają się muzycznymi wspomnieniami, poświęconymi rosyjskim weteranom. I – w jakiejś mierze – utożsamiają się z ich losem. Ot, chichot historii”.
To fragment reportażu mojego autorstwa, pt.: “Wąsy – chodzenie wysokiego ryzyka”, który publikuję na rodzimym portalu INTERIA.PL. Zachęcam do lektury całości tekstu.
Nie ma jak u “sojusznika”…
- Wiesz, to dlatego się ciągle powtarza, bo nikt o tym nie mówi, nikt się na to nie skarży… – usłyszałem wczoraj od kolegi-oficera WP. Rozmawialiśmy o moim ostatnim wyjeździe do Afganistanu, a cytowane słowa padły jako komentarz do opowieści o międzylądowaniu w Gruzji.
Może zatem warto o tym napisać…
W „Ostatnim świadku” znajduje się scena gremialnego sikania na pas postojowy lotniska w Tbilisi – jest to realizacja potrzeb fizjologicznych z jednej strony, z drugiej zaś, rodzaj protestu wobec sposobu, w jaki Gruzini traktują przelatujących tranzytem Polaków. Na czas tankowania nie wolno im oddalać się od samolotu – nie ma mowy o użyczeniu jakiegoś pomieszczenia socjalnego, gdzie można by kupić kawę i – przede wszystkim – skorzystać z toalety. Ta ostatnia czynność ma kluczowe znaczenie, gdy człowiek odbywa właśnie kilkunastogodzinny lot samolotem, wyposażonym w spartańską, hmm… toaletę.
Nie wymyśliłem tej historii – to projekcja doświadczeń moich i wielu innych osób, którym dane było międzylądować w gruzińskiej stolicy przy okazji lotów nierotacyjnych.
Gdy zatem kilka dni temu „mój” herkules podchodził do lądowania w Tbilisi, nie spodziewałem się zbytniej gościnności. Mimo to i tak czułem irytację. Kto sikał w rurę na pokładzie C-130, ten dobrze wie, o czym piszę. A dodam, iż na pokładzie „naszej” maszyny znajdowały się również kobiety.
Tuż po wylądowaniu okazało się, że poszło ku lepszemu. Dostaliśmy autokar i możliwość wyjazdu do toalety – w grupach po dziesięć osób. Oczywiście z „opiekunem”. To było kolejne ciekawe doświadczenie – wywieziono nas gdzieś na opłotki lotniska, do WC, które okazało się obrzydliwym wychodkiem, mocno dotkniętym zębem czasu i niezbyt częstym sprzątaniem.
Cóż, wracaliśmy z Afganistanu, więc nikt nie oczekiwał wygód, ale…
Ale między nami był generał Wojska Polskiego, dowódca rodzaju sił. Fakt, że w cywilu. Że unikający uprzywilejowanego traktowania, ale mimo wszystko…
Mniejsza jednak o to – szarża czy nie, każdy zasługuje na minimum przyzwoitości w traktowaniu. Zwłaszcza, gdy ląduje w kraju deklarującym sojusznicze więzi. Szczególnie, gdy międzylądowanie kosztuje 38 tysięcy dolarów, z których “tylko” 17 tysięcy to cena paliwa.
To na razie tyle…
Zamiast słów: Przedmioty
Miało być o Mi-17…
… więc jest.
Dostało mi się od Czytelników, że jak poświęcam uwagę śmigłowcom, to tylko Mi-24. Że wyłącznie „dwudziestki-czwórki” fotografuję. Zapominając o koniach roboczych kontyngentu, czyli transportowych Mi-17.
Które przecież – to jeden z argumentów – zostaną tu dłużej niż bojowe „hokeje”, lada moment pakowane i odsyłane do domu.
Nie zapominam.
Tych kilka zdjęć powstało na przełomie ostatnich tygodni.
PS. Temat wpisu nie przypadkiem jest lotniczy. Dziś w nocy przerzucono mnie z Ghazni do Bagram. Pierwszy odcinek drogi powrotnej do kraju zaliczony.