To widok tego mężczyzny – oficera pełniącego służbę w centrum operacyjnym jednej z brygad ANA – po raz kolejny skłonił mnie do rozważań nad istotą afgańskiego konfliktu. Nad faktem, iż dla większości Afgańczyków toczy się on gdzieś obok. Owszem, ma wpływ na ich codzienność, ale został – jak to się mądrze mówi w socjologii – zinternalizowany, „oswojony”, uznany za coś oczywistego, z czym da się żyć. Mężczyzna na zdjęciu jak gdyby nigdy nic oglądał sobie mecz piłki nożnej na telewizorze schowanym w kantorku. Futbol – szczególnie po ostatnich sukcesach afgańskiej kadry – staje się w tym kraju niezwykle popularną i ważną dyscypliną. W zestawieniu z kolejnym meczem wojna – jak widać – schodzi na plan dalszy…
I choć nie sposób nie zauważyć, zwłaszcza żołnierzy obcych armii…
… można się do nich przyzwyczaić, tym łatwiej, gdy jest się dzieckiem.
Można też na nich zarobić (choć istnieją dużo bardziej efektywne sposoby niż uwiecznione na zdjęciu zbieranie poamunicyjnego złomu).
Wojna nie znaczy, że należy porzucić wszelkiego rodzaju prace polowe.
Nie oznacza również pustek na drogach.
To mnie zresztą zawsze przyprawia o poczucie surrealizmu. Z jednej strony wojsko w swoich pancernych pojazdach, pod ogromną presją, wynikłą z ryzyka wybuchu IED (które czasem wybuchają), z drugiej – normalny drogowy ruch. Tranzytowy…
… i osobowy. Widok wyprzedzających pojazdy RCP cywilnych samochodów, to ukoronowanie owego surrealizmu, tym bardziej odczuwalnego, gdy obok straszą jeszcze ślady po eksplozji „ajdika”. Jakbyśmy my (piszę „my”, bo przecież pracuję z wojskiem) i oni żyli w dwóch równoległych światach.
… osobno, ale obok siebie/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski
„Klasyczna” wołga w wersji taxi.
… jest za to biało-żółta, zwykle taksówka, co dobrze świadczy o walorach użytkowych radzieckiej konstrukcji.
Wbrew potocznym wyobrażeniom, zacofany Afganistan wcale nie jest motoryzacyjną pustynią. Co prawda jeśli idzie o stan i wiek taboru bliżej mu do Kuby niż choćby najuboższych krajów Europy, niemniej aut jeździ tu całkiem sporo.
Jak to w Azji – dominują „japończyki”, z toyotą corollą na czele, ale wcale nie trzeba wprawnego oka, by dostrzec dużą liczbę pojazdów „made in USSR”. Co ciekawe, mniej obitych i pogniecionych niż ich młodsze zachodnie odpowiedniki.
Kolejny ślad burzliwej historii tego kraju…
… choć zdarzają się też modele do prywatnego użytku, z mniej krzykliwym „kamuflażem”.
Samochody mają po kilkadziesiąt lat – co widać. Widać też zalety „pancernej” radzieckiej konstrukcji.
A oto ciekawe zestawienie – klasyczna radziecka technologia w zestawieniu z nowoczesną amerykańską techniką. Wołga kontra jeden z wozów zestawu RCP.
Ciekawe, ile jeszcze lat pojeżdżą te – co by nie mówić – zabytkowe auta/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski
– Panowie, lokalni zaczynają święta ofiarowania. Poza standardowymi, wzrasta zagrożenie, że jakiś niesiony religijną ekstazą samobójca zechce zrobić nam krzywdę. Ganerzy, i cała reszta po spieszeniu, oczy dookoła głowy… – mówił wczoraj, podczas odprawy przed patrolem, dowódca jednego z plutonów Zgrupowania Bojowego Alfa. Jechaliśmy na dalekie przedmieścia Ghazni, na tak zwane ogródki. Nim wysiadłem z wozu, naoglądałem się… butów ganera.
Po przejechaniu względnie bezpiecznych terenów, zaczęła się „dłubanina”. Aby kolumna mogła jechać dalej, saperzy musieli sprawdzić pobocza.
… w tym przydrożne murki, w których również instaluje się miny-pułapki.
Wąsy wyznaczały tempo poruszania się wozów, co szybko doprowadziło do zatorów na przedzie i na tyle kolumny. Co jakiś czas jedną z nitek drogi uwalniano dla cywilnego ruchu – wówczas Polaków mijała cała masa zmotoryzowanych na różne sposoby Afgańczyków.
Gnali jak oparzeni, sprawiając wrażenie, że chcą jak najszybciej oddalić się od Polaków.
Raz w jedną, raz w drugą stronę.
Nazwa ogródki nie wzięła się znikąd – po obu stronach drogi oczy cieszyła zieleń. Soczysta, trochę surrealistyczna, gdy człowiekowi opatrzył się już ascetyczny, na poły pustynny krajobraz, dominujący w prowincji Ghazni. Ale w tym pięknie kryła się groza – wszędzie tam mógł czaić się rebeliancki snajper.
I tym razem się upiekło. Choć w drodze powrotnej byliśmy świadkami wypadku komunikacyjnego. Jadący w przeciwnym kierunku motocykl najwyraźniej uderzył w jakąś nierówność na poboczu. Maszyna zaryła przednim kołem, wyrzucając kierowcę kilka metrów dalej. Afgańczyk leżał nieruchomo, przez moment wydawało się, iż nie żyje. Kilkadziesiąt sekund po twardym lądowaniu była już przy nim para polskich ratowników. Mężczyzna – jak się okazało policjant – miał tylko powierzchowne rany na twarzy i dłoniach. Pozwolił je sobie przemyć, zdezynfekować, po czym podniósł się, otrzepał i… pojechał dalej/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski.
Szkolenie strzeleckie afgańskich specjalsów. „Anioł stróż” w prawym górnym rogu/fot. Marcin Ogdowski
Gdy kilkanaście dni temu przyglądałem się zajęciom strzeleckim, przygotowanym dla oddziału specjalnego afgańskiej policji, nie dziwiła mnie ostrożność polskich instruktorów. To, że magazynki wydawano Afgańczykom na ostatnią chwilę, no i przede wszystkim widok „aniołów-stróżów”, czyli kolegów szkoleniowców, stojących z boku z bronią gotową do strzału.
Na zwykłych patrolach od lat obserwuję tę samą zapobiegliwość – członkowie ANA czy ANP mogą być – i zwykle są – pomocni. Ale mogą też zrobić krzywdę. Dlatego trzeba mieć na nich oko.
Wspominam o tym, bo wczoraj popołudniu na helipadzie w Ghazni odbyło się uroczyste pożegnanie ciała amerykańskiego żołnierza, poległego kilka godzin wcześniej.
W incydencie „green on blue”, w sąsiedniej Paktice.
Strzelającym był funkcjonariusz afgańskich sił specjalnych, cieszących się największym zaufaniem; sam będący od czterech lat w służbie.
To już kolejna tego typu historia w ostatnim czasie, stąd zapewne krytyczne opinie na temat pomysłu zakwaterowania w bazie Ghazni zwykłych oddziałów afgańskiej armii.
Być może to tylko plotka, niemniej obawy są realne.
- Jeśli oni tu wejdą, trza będzie się na noc barykadować w bichatach – śmieje się jeden z żołnierzy, choć ów śmiech wcale nie oznacza lekkiego podejścia do tematu.
PS. W opisanym incydencie ranny został kolejny Amerykanin. On również – niestety – zmarł.
Wczorajsze pożegnanie Amerykanina/fot. Marek Pawlak
Maskotka na Rosomaku zabezpieczenia medycznego Zgrupowania Bojowego Charlie.
Co prawda Diabeł w większości przypadków już dawno nie jest zielony – a piaskowy – ale nadana Rosomakowi przez Afgańczyków nazwa, przyjęta także przez Amerykanów, pozostała.
W 2007 roku ich pojawienie się „na teatrze” – jak o terenie działań zbrojnych mówią wojskowi – diametralnie zmieniło sytuację polskich żołnierzy. Pancerz, ale przede wszystkim siła i celność 30-milimetrowej armaty, budziły – do dziś zresztą budzą – zrozumiały respekt wśród rebeliantów. I choć popularne rośki okazały się nie być niezniszczalne, wciąż cieszą się żołnierskim zaufaniem.
Wiosną tego roku – na skutek redukcji kontyngentu i zmianie charakteru działań – zaczęło się stopniowe wycofywanie Rosomaków do kraju. Dziś miażdżąca większość używanych przez Polaków pojazdów to amerykańskie MRAP-y.
Co nie zmienia faktu, że rosiek już na zawsze pozostanie symbolem polskiego zaangażowania w Afganistanie.
Ostatni papieros przed wyjazdem na patrol. Prezentowane zdjęcia powstały w ciągu ostatnich kilku dni/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski