“(Nie)potrzebni”

A tak wygląda oprawa graficzna książki. To obie strony okładki - na przedzie żołnierze w pełnym rynsztunku, na tyle - weteran na wózku. Awers i rewers "polskiego Afganistanu".../rys. Tomasz Tworek
Moi Drodzy – to koniec. Koniec z pracami nad moją najnowszą książką. 16 kwietnia “(Nie)potrzebni” ukażą się na rynku.
Ponieważ to spośród Was, Blogowiczów, rekrutuje się grupa najwierniejszych Czytelników moich książek, jako pierwszym prezentuję Wam okładkę powieści. Mam nadzieję, że się spodoba.
A co można napisać o samej książce? Hmm, pozwólcie, że posłużę się notką wydawniczą:
Misja ISAF w Afganistanie dobiega końca, a wraz z nią kilkunastoletnie zaangażowanie Wojska Polskiego w konflikty „na drugim końcu świata”. Żołnierze wracają do domów, ale czy wrócą z wojny? Czy „stamtąd” w ogóle da się wrócić?
Co czeka weteranów w kraju, w którym toczy się cyniczna gra między rządem a opozycją? Gra, w której problem wojennej traumy to doskonały pretekst, by dołożyć politycznemu konkurentowi.
Co dalej z armią, która po Iraku i Afganistanie przeżywa kryzys? Czy ambitny plan modernizacji nie okaże się mrzonką?
„(Nie)potrzebni”, najnowsza powieść Marcina Ogdowskiego, to wojenny dramat i polityczny dreszczowiec w jednym. Autor zabiera nas do ogarniętego chaosem Afganistanu, do „ludzkiej naprawialni” w Ramstein, w zacisze ministerialnych gabinetów. W jednej chwili jesteśmy świadkami krwawej potyczki na Highway One, by zaraz potem znaleźć się w domu wdowy po żołnierzu samobójcy.
Książka, będąca swoistym rozrachunkiem Autora z tematyką „polskiego Afganistanu”, to momentami bardzo bolesna lektura.
Niezwykle aktualna także z powodu wydarzeń na Ukrainie, które prowokują do przemyśleń nad stanem polskiej armii, jej pozycją w społeczeństwie i strukturach państwa.
Zapraszam – już niebawem – do lektury!
Trochę historii: „Beesery”
Samolociki, albo… kosiarki – tak mówi się o bezzałogowcach w Afganistanie. O ile pierwsze określenie zdaje się być oczywiste, o tyle drugie może nieco dziwić. Już wyjaśniam – chodzi o dźwięk silniczka maszyny. Wkurzający, zwłaszcza gdy kosiarka lata nad bazą... Nz. Obsługa BSR-a przygotowuje maszynę do lotu/fot. Marcin Ogdowski
... i start. Choć "nasze" BSR-y wyglądają jak zabawki, mają taki sam status jak załogowe statki powietrzne. A żołnierze z ich obsługi noszą lotnicze mundury. Co więcej, jeśli bezzałogowiec ulegnie wypadkowi, wszczyna się takie samo postępowanie, jak w przypadku klasycznej katastrofy lotniczej (z tego rygoru zwolnione są BSR-y sił specjalnych)/fot. Marcin Ogdowski
Sterowanie wygląda jak obsługa gry.../fot. Marcin Ogdowski
Zadanie, w trakcie którego wykonałem te zdjęcia, polegało na rozpoznaniu lotniczym wiosek w okolicy bazy Ghazni. A ponieważ ta ostatnia to również lądowisko dla helikopterów, konieczna była koordynacja działań grupy obsługującej BSR-a z ghaznieńskim centrum kontroli lotów/fot. Marcin Ogdowski
Wykorzystywane przez Polaków BSR-y nie lądują samodzielnie. Zadanie kończą spadając ze spadochronem/fot. Marcin Ogdowski
Sprzęt na ramię i do domu (żart - samolocik najpierw trzeba rozmontować)/fot. Marcin Ogdowski
Trochę historii: „Hokeje”
Start Mi-24 z helipadu w Ghazni, jesień 2013/fot. Marcin Ogdowski
Przez ponad sześć lat latały na afgańskim niebie, wspierając żołnierzy operujących na ziemi. Często samo ich pojawienie się wystarczało, by rebelianci odstąpili od walki. Mocy tych maszyn bano się nawet… w Warszawie, co skutkowało tym, że przez dużą część czasu – który Mi-24 spędziły w Afganistanie – nie korzystano w pełni z ich możliwości.
„Syndrom Nangar Khel” w nieco innym wymiarze.
Zmieniło się to zasadniczo na XIII zmianie – ostatniej, w trakcie której „hokeje” prowadziły działalność operacyjną. Ale nawet wówczas w wielu głowach pozostały resztki „syndromu”.
Pamiętam, że gdy późną wiosną jedna z załóg ostrzelała grupę „kopaczy”, służby prasowe przekonywały mnie, że taki incydent w ogóle nie miał miejsca. Cóż, kilka tygodni wcześniej zmienił się charakter polskiej misji – na doradczo-szkoleniową – i ktoś w ministerstwie obrony najwyraźniej uznał, że „naszym nie wypada już zabijać”.
Mniejsza jednak o to – dziś udział Mi-24 w afgańskiej misji to historia. Historia, po której pozostaną m.in. zdjęcia startujących z uniesionym tyłem „ważek”. Udało mi się „strzelić” kilka takich fotek, doświadczyłem też na własnej skórze takich startów.
Ze skrzydła maszyny wygląda to tak („w pakiecie” widok Ghazni z lotu ptaka):
)
Zrzut nad Ghazni
Zaopatrzenie do Ghazni trafia zwykle „na kołach” bądź śmigłowcami. Mimo iż pas startowy, wykorzystywany przez polskie śmigłowce, został kilka lat temu znacznie wydłużony, wciąż jest za krótki, by lądowały na nim samoloty transportowe.
Te jednak – o czym już kiedyś pisałem – od czasu do czasu pojawiają się nad bazą. I dokonują zrzutów. A wygląda to tak…/film z archiwum blogu