I jak ISAF
- Amerykanie? Jesteście z Ameryki? – spotkany w centrum Ghazni młody mężczyzna wskazał najpierw mnie, a potem kręcących się w pobliżu żołnierzy. – Skąd jesteście? – dopytywał.
- Z Polski – odpowiedziałem mu, już po chwili mając pewność, że choć przytakuje, nie bardzo wie, o jaki kraj chodzi.
- Z Europy – dodałem więc, śmiejąc się w duchu z czczej gadaniny naszych polityków o „wysoko uniesionej fladze” i ich zapewnień o dostrzeganiu polskiej wyjątkowości przez Afgańczyków.
- Z Europy – powtórzył wolno mój rozmówca, wyszczerzył zęby, uniósł kciuk prawej dłoni i… tyle go widziałem.
Nie było to pierwsze moje doświadczenie, z którego wynikało, że Afgańczycy nieszczególnie rozróżniają koalicjantów z ISAF, a wśród nich Polaków. Przy czym – tu istotne zastrzeżenie – nie myślę tu o przywódcach (zarówno tych prozachodnich, jak i talibskich), o elitach, czy pracownikach baz. Nie chodzi mi również o starych mudżahedinów, którzy w czasie walk z Armią Radziecką coś tam o Polsce słyszeli. Piszę o zwykłych mieszkańcach tego kraju.
Mimo wszystko jednak opisana historia wprawiła mnie w lekkie zdumienie. Wydawało mi się bowiem, że po trzech latach obecności w Ghazni, Polacy – podobnie jak wcześniej w Iraku – nie będą „z automatu” brani za żołnierzy US Army.
Widać niuanse obcości – którą najprościej i najszybciej utożsamiać z Amerykanami – nie mają dla Afgańczyków znaczenia.
* * *
Abdul, mężczyzna, którego kilka lat temu spotkałem w Afganistanie, miał prawo nienawidzić talibów. Rebelianci zabili mu żonę i kilkoro dzieci, a jego okrutnie okaleczyli – za to, że współpracował z niewiernymi. Wina Afgańczyka sprowadzała się do tego, że będąc członkiem wioskowej starszyzny, spotykał się z Amerykanami.
Abdul bał się mojego obiektywu jak ognia. Zatrzymany do kontroli, chciał jak najszybciej wsiąść do wypełnionego po brzegi ludźmi i towarem busika i odjechać – byle dalej od patrolu. Pamiętam, że miałem wyrzuty sumienia, bo po przeszukaniu pasażerów i pojazdu, zatrzymywała go wyłącznie moja ciekawość.
- Boję się spotkań z wami, tak samo jak z talibami – usłyszałem na koniec od Afgańczyka.
Wówczas stało się to pierwszy raz, lecz później – podczas każdego z wyjazdów – wielokrotnie byłem świadkiem bądź adresatem podobnych deklaracji.
I w tym właśnie kryje się druga prawda o percepcji ISAF przez zwykłych Afgańczyków – koalicjanci to tacy sami wrogowie cywilów, zwłaszcza mieszkańców wiosek, jak talibowie.
Jednak – w zależności od sytuacji – raz jest to wróg „gorszy”, innym razem „lepszy”. Gorszy, bo obcy, no i potrafić zabić znienacka, zrzucając bombę lub rakietę. Lepszy, bo będąc zobligowanym do „stabilizacji”, musi pozwolić się wykorzystać – dać pracę w bazach mało wydajnym robotnikom, zapłacić starszyźnie wioskowej za średnio użyteczną informację o przeciwniku, czy słono przepłacić u wieśniaka za padłą podczas jakiejś akcji krowę.
Ot, wyzuta z wszelkich subtelności afgańska rzeczywistość…
Są interesowani, ale kto w ich sytuacji by nie był?
- Amerykanie? Jesteście z Ameryki? – spotkany w centrum Ghazni młody mężczyzna wskazał najpierw mnie, a potem kręcących się w pobliżu żołnierzy. – Skąd jesteście? – dopytywał.
- Z Polski – odpowiedziałem mu, już po chwili mając pewność, że choć przytakuje, nie bardzo wie, o jaki kraj chodzi.
- Z Europy – dodałem więc, śmiejąc się w duchu z czczej gadaniny naszych polityków o „wysoko uniesionej fladze” i ich zapewnień o dostrzeganiu polskiej wyjątkowości przez Afgańczyków.
- Z Europy – powtórzył wolno mój rozmówca, wyszczerzył zęby, uniósł kciuk prawej dłoni i… tyle go widziałem.
Dosłownie taki sam dialog prowadziłem w Szaranie tylko że z żołnierzem Amerykańskim aby sprecyzować informacje dodałem że to Europa środkowa wspominałem także co nieco o naszych sąsiadach.
Bez urazy, ale nie mogles juz wybrac glupszego zdjecia Amerykanow?
Bronson z polskim korzeniem jest git -)
http://www.google.pl/images?hl=pl&rlz=1T4SKPB_plPL329PL329&q=zdjecia+amerykanskich+zolnierzy&um=1&ie=UTF-8&source=univ&ei=Cbw4TYzZIYqh8QPirOC5CA&sa=X&oi=image_result_group&ct=title&resnum=1&ved=0CCMQsAQwAA&biw=1198&bih=500
ciarki mnie przechodza jak czytam. moj chlopak jest w camp alamo. moze slyszales. ciesze sie ze piszesz. nie pomaga mi to niby ale tak jakos zawsze latwiej. sama nie wiem.
alicja -camp alama to Kabul -dobrze kojarzę?;>
____________________________________
snipe -a mi zdjęcie się podoba… ;p
jest takie, taaakie, taaakieee…amerykańskie
hollywoodzki uśmiech, ciemne okularki, łapki w kamizelce i grymas zaskoczenie-znudzonego dziecka :]
…tak w ogóle to pozdrawiam USArmy => najbardziej panów z Ghazni
tak, kabul. hahaha to ja przekaze twoje pozdrowienia chlopakom z us army
alicjo koniecznie
nie wiem czy usarmy już słyszało o mnie,ale nawet jeśli nie to i tak tylko kwestia czasu
a tak serio -czym zajmuje się Twój zielony ?;>
trenuje ANA