Rejestracja | Logowanie »


Wpis nieco techniczny

14 stycznia 2014
Zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski

Zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski

Winien Wam jestem wyjaśnienia, zauważyliście bowiem, że już od jakiegoś czasu rzadziej umieszczam nowe wpisy na blogu. Taki stan potrwa jeszcze kilka tygodni – do momentu ukończenia nowej, „afgańskiej” powieści.

Której premiera planowana jest wczesną wiosną tego roku.

Mam nadzieję, że książka – o której napiszę jeszcze przy innej okazji – zrekompensuje Wam moją blogową nieobecność.

Póki co chciałbym Wam zaprezentować jej drobny fragment – z prośbą o opinie.

*          *          *

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób i zdarzeń są przypadkowe

Baza Ghazni, 24 marca

- O kurwa, sporo tego – widok kilkudziesięciu lawet, wypakowanych wojskowym sprzętem, zrobił na Rygasie niemałe wrażenie. Ciężarówki stały w kilku rzędach – jak okiem sięgnąć – w dodatku każda z odpalonym silnikiem, co tylko potęgowało ogrom doznania. „Tak dużego konwoju jeszcze nie przeprowadzaliśmy” – pomyślał Bartek, próbując policzyć wozy. Po trzydziestym dał sobie jednak spokój.

- Będzie cyrk… – powiedział do siebie, kręcąc przy tym głową.

Właściwie to już był – dochodziło południe, a oni dopiero zbierali się do wyjazdu. Plan zaś zakładał, że konwój wyruszy z Ghazni najpóźniej o dziewiątej rano. Szlag trafił założenia jeszcze wczoraj wieczorem, gdy okazało się, że połowa z zamówionych lawet nie dotarła do bazy. Afgańscy kontraktorzy podeszli do sprawy z typową dla siebie nonszalancją. „Oni zawsze mają czas” – Bartek mimowolnie się uśmiechnął.

- Leniwe sukinkoty – powiedział, odmachując grupce afgańskich kierowców, wśród których był Samiullah, ghaznieńczyk, którego Rygas poznał kilka tygodni temu.

Wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. Siedział na wieży Rosomaka, rozkoszując się dymkiem i promieniami silniejszego z każdym dniem, wiosennego słońca. Nie miał pojęcia, ile godzin zajmie konwojowi dotarcie do Bagram. Najpewniej kilkanaście, z których większość trzeba będzie spędzić w zamkniętym transporterze. Chciał więc wykorzystać ostatnie chwile na wolnym powietrzu, choć smród spalin trochę mu z tej przyjemności odbierał.

„Będzie cyrk…” – powtórzył w myślach Rygas. Nie lubił konwojów. Dobrze jednak wiedział, że ktoś musiał eskortować przeprowadzkę kontyngentu, zwłaszcza, że Polacy korzystali z usług afgańskich firm transportowych. W warunkach, jakie tu panowały, szaleństwem byłoby pozostawienie Afgańczyków samym sobie. Zapewne duża część ciężarówek nigdy nie dotarłaby na miejsce, zapadając się pod ziemię gdzieś między Ghazni a Bagram. Nie z powodu nieuczciwości laweciarzy – choć Bartek nie ufał im za grosz – lecz bandytów, którzy z napadów na kierowców uczynili drugi, po narkotykach, najbardziej dochodowy interes w Afganistanie. Każdej doby w tym kraju przepadała bez wieści zawartość kilkudziesięciu ciężarówek, a tysiące kierowców i pasażerów opłacała nielegalne myto, by móc przejechać jakimś odcinkiem. To rzecz jasna podrażało koszty operacyjne lokalnych spedytorów, co im bliżej końca misji, tym bardziej wadziło głównemu zleceniodawcy – NATO. W takich okolicznościach na afgańskich drogach pojawiły się silnie ochraniane konwoje logistyczne. Co redukując jedno ryzyko, zwiększało kolejne – klasycznych rebelianckich ataków. Bojownicy byliby idiotami, gdy nie skorzystali z okazji, jakie stwarzała ewakuacja ISAF. Już od wielu miesięcy konwój popędzał konwój – liczba celów do odpalenia dramatycznie wzrosła. „Ostatnia chwila, żeby nam napsuć krwi” – Rygas doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Ale krew psuli im też sami kierowcy lawet. Bartek miał gdzieś fakt, że się spóźnili – właściwie nawet go to ucieszyło, bo w nocy mógł się wyspać, a dziś zdołał zjeść wczesny, ale mimo wszystko normalny obiad. Rygasowi chodziło o pewną niezborność, rodzaj ruchowej szorstkości oraz brak dyscypliny laweciarzy. Za dnia dało się jeszcze ich upilnować i zmusić do w miarę uporządkowanej jazdy, ale w nocy…

W nocy działy się cuda – auta nękały usterki, brakowało im paliwa (mimo zapewnień, że ruszają na pełnych bakach), kierowcy gubili drogę, bądź zjeżdżali na pobocza, co często kończyło się zakopaniem, a nierzadko efektowną wywrotką. Rygas, który kiedyś nawtykał kierowcy PKS-u, że jeździ jak wariat, teraz nabrał do swoich doświadczeń właściwego dystansu. Prawdziwi „mistrzowie kierownicy” byli tu, w Afganistanie – uznał już dawno temu i nie był w tej ocenie osamotniony.

(…)

- „Rygi”! – jakiś głos przerwał rozmyślania starszego szeregowego. – Odprawa!

- Idę – odpowiedział koledze Bartek. „Będzie cyrk” – powtórzył po raz trzeci, zeskakując z wozu.

*          *          *





12 komentarzy do “Wpis nieco techniczny”

  1. A co do twojej nieobecności, to bardzo cieszy mnie fakt, że znowu zasile moją półkę jedną z twoich książek!
    Pozdrawiam :)


  2. Marcinie. Bo Ty tak ciagle gdzies zaganiany, a to w Afghanie a to w polsce na promce kolejnej ksiazki. Napiszesz kolejna. Chwala Ci za to, bo bedzie mozna cos konkretnego na regal dorzucic. Oczywiscie kupie, przeczytam i ewentualnie publicznie sie pochwale jak bardzo mi sie podobala ;) No dobra pochwale sie napewno. Pozniej chyba nalezy Ci sie zasluzony urlopik. Zapraszam do Tromiasta, to moze wreszcie te piwo zrobimy. Chyba, ze chcesz UK odwiedzic. Bede mial blizej ;)


  3. Wszystko fajnie pięknie tylko co do służby zdrowia dla zolnierzy po misji to nie jest tak kolorowo . Ranni zolnierze często musza leczyc się prywatnie bo NFZ się na nich wypina. Pozdro


  4. Wracajcie do domu nasi dzielni bohaterowie, w krwawym znoju walczący “o wolność waszą i naszą”. Przestaną nastawać na wasze życie a i polski podatnik trochę odetchnie. Jakbyście nie wiedzieli to wam powiem, że na wizytę u lekarza specjalisty czeka się na naszej Zielonej Wyspie od pół roku do … nieskończoności (czytaj – zgonu). Może czas skończyć z uganianiem się za kozami i ich pasterzami i wziąć się za jaką uczciwą robotę ?


  5. Panie Maślana,
    Informuje Pana, że jak by nie patrzeć to żołnierze też są podatnikami. Płacą składki i podatek od wynagrodzenia. Więc nie rozumiem czemu tak Pan pije do tej uczciwej pracy. Wnioskuje, że nie wie Pan jak wygląda praca takiego żołnierza i stąd takie domysły.


  6. Jeden mały techniczny “strzegół”:

    “- Będzie cyrk… – powiedział do siebie, kręcąc przy tym głową.
    Właściwie to CYRK już był – dochodziło południe, a oni dopiero zbierali się do wyjazdu…”

    Lepiej doprecyzować co było, bo czytając oryginalną wersję człowiek się zastanawia o kim mowa ;)

    I drugi: “Ale krew psuli im też sami kierowcy lawet.” – też doprecyzowałabym KOMU dokładnie psuli, bo w kontekście poprzedniego akapitu powstaje wrażenie niejasności.

    Na książkę czekam niecierpliwie, ciesząc się z wyprzedzeniem.


  7. Maślana… Twoim zdaniem ta robota jest nieuczciwa? Z resztą, ktoś musi jeździć i to nie od szeregowców zależy, czy tam zostaną czy nie.


  8. Wez Ty sie chlopie lepiej za porzadne prowadzenie tego bloga a nie tworzenie kolejnego gniota. Bo jeszcze Alfabet to byl spoko reportaz, ale ten Twoj “Swiadek” to o przyslowiowa d…e rozbic.


  9. @9 – dureń jesteś – i tyle. Jeden z tych, co to czytają (?), i nie bardzo wiedzą, co czytają.
    Panie Marcinie, czekamy!


  10. Buahahahahahaha
    Dobre…
    A najlepsze “Panie Marcinie, czekamy!”
    Cala jednostka sie zlozy i kupimy calusienki naklad, buahahahahaha.
    Moze zrobic z tego lekture obowiazkowa w gimbazie, w sumie poziom tego dziela w sam raz…


  1. Napisali o tym:

  2. Z Afganistanu | Fikcja.org