Wpis nieco techniczny
Zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski
Winien Wam jestem wyjaśnienia, zauważyliście bowiem, że już od jakiegoś czasu rzadziej umieszczam nowe wpisy na blogu. Taki stan potrwa jeszcze kilka tygodni – do momentu ukończenia nowej, „afgańskiej” powieści.
Której premiera planowana jest wczesną wiosną tego roku.
Mam nadzieję, że książka – o której napiszę jeszcze przy innej okazji – zrekompensuje Wam moją blogową nieobecność.
Póki co chciałbym Wam zaprezentować jej drobny fragment – z prośbą o opinie.
* * *
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób i zdarzeń są przypadkowe
Baza Ghazni, 24 marca
- O kurwa, sporo tego – widok kilkudziesięciu lawet, wypakowanych wojskowym sprzętem, zrobił na Rygasie niemałe wrażenie. Ciężarówki stały w kilku rzędach – jak okiem sięgnąć – w dodatku każda z odpalonym silnikiem, co tylko potęgowało ogrom doznania. „Tak dużego konwoju jeszcze nie przeprowadzaliśmy” – pomyślał Bartek, próbując policzyć wozy. Po trzydziestym dał sobie jednak spokój.
- Będzie cyrk… – powiedział do siebie, kręcąc przy tym głową.
Właściwie to już był – dochodziło południe, a oni dopiero zbierali się do wyjazdu. Plan zaś zakładał, że konwój wyruszy z Ghazni najpóźniej o dziewiątej rano. Szlag trafił założenia jeszcze wczoraj wieczorem, gdy okazało się, że połowa z zamówionych lawet nie dotarła do bazy. Afgańscy kontraktorzy podeszli do sprawy z typową dla siebie nonszalancją. „Oni zawsze mają czas” – Bartek mimowolnie się uśmiechnął.
- Leniwe sukinkoty – powiedział, odmachując grupce afgańskich kierowców, wśród których był Samiullah, ghaznieńczyk, którego Rygas poznał kilka tygodni temu.
Wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. Siedział na wieży Rosomaka, rozkoszując się dymkiem i promieniami silniejszego z każdym dniem, wiosennego słońca. Nie miał pojęcia, ile godzin zajmie konwojowi dotarcie do Bagram. Najpewniej kilkanaście, z których większość trzeba będzie spędzić w zamkniętym transporterze. Chciał więc wykorzystać ostatnie chwile na wolnym powietrzu, choć smród spalin trochę mu z tej przyjemności odbierał.
„Będzie cyrk…” – powtórzył w myślach Rygas. Nie lubił konwojów. Dobrze jednak wiedział, że ktoś musiał eskortować przeprowadzkę kontyngentu, zwłaszcza, że Polacy korzystali z usług afgańskich firm transportowych. W warunkach, jakie tu panowały, szaleństwem byłoby pozostawienie Afgańczyków samym sobie. Zapewne duża część ciężarówek nigdy nie dotarłaby na miejsce, zapadając się pod ziemię gdzieś między Ghazni a Bagram. Nie z powodu nieuczciwości laweciarzy – choć Bartek nie ufał im za grosz – lecz bandytów, którzy z napadów na kierowców uczynili drugi, po narkotykach, najbardziej dochodowy interes w Afganistanie. Każdej doby w tym kraju przepadała bez wieści zawartość kilkudziesięciu ciężarówek, a tysiące kierowców i pasażerów opłacała nielegalne myto, by móc przejechać jakimś odcinkiem. To rzecz jasna podrażało koszty operacyjne lokalnych spedytorów, co im bliżej końca misji, tym bardziej wadziło głównemu zleceniodawcy – NATO. W takich okolicznościach na afgańskich drogach pojawiły się silnie ochraniane konwoje logistyczne. Co redukując jedno ryzyko, zwiększało kolejne – klasycznych rebelianckich ataków. Bojownicy byliby idiotami, gdy nie skorzystali z okazji, jakie stwarzała ewakuacja ISAF. Już od wielu miesięcy konwój popędzał konwój – liczba celów do odpalenia dramatycznie wzrosła. „Ostatnia chwila, żeby nam napsuć krwi” – Rygas doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Ale krew psuli im też sami kierowcy lawet. Bartek miał gdzieś fakt, że się spóźnili – właściwie nawet go to ucieszyło, bo w nocy mógł się wyspać, a dziś zdołał zjeść wczesny, ale mimo wszystko normalny obiad. Rygasowi chodziło o pewną niezborność, rodzaj ruchowej szorstkości oraz brak dyscypliny laweciarzy. Za dnia dało się jeszcze ich upilnować i zmusić do w miarę uporządkowanej jazdy, ale w nocy…
W nocy działy się cuda – auta nękały usterki, brakowało im paliwa (mimo zapewnień, że ruszają na pełnych bakach), kierowcy gubili drogę, bądź zjeżdżali na pobocza, co często kończyło się zakopaniem, a nierzadko efektowną wywrotką. Rygas, który kiedyś nawtykał kierowcy PKS-u, że jeździ jak wariat, teraz nabrał do swoich doświadczeń właściwego dystansu. Prawdziwi „mistrzowie kierownicy” byli tu, w Afganistanie – uznał już dawno temu i nie był w tej ocenie osamotniony.
(…)
- „Rygi”! – jakiś głos przerwał rozmyślania starszego szeregowego. – Odprawa!
- Idę – odpowiedział koledze Bartek. „Będzie cyrk” – powtórzył po raz trzeci, zeskakując z wozu.
* * *
12 komentarzy
do “Wpis nieco techniczny”
Napisali o tym:
- lutego 9, 2014: Z Afganistanu | Fikcja.org
A co do twojej nieobecności, to bardzo cieszy mnie fakt, że znowu zasile moją półkę jedną z twoich książek!
Pozdrawiam
Marcinie. Bo Ty tak ciagle gdzies zaganiany, a to w Afghanie a to w polsce na promce kolejnej ksiazki. Napiszesz kolejna. Chwala Ci za to, bo bedzie mozna cos konkretnego na regal dorzucic. Oczywiscie kupie, przeczytam i ewentualnie publicznie sie pochwale jak bardzo mi sie podobala
No dobra pochwale sie napewno. Pozniej chyba nalezy Ci sie zasluzony urlopik. Zapraszam do Tromiasta, to moze wreszcie te piwo zrobimy. Chyba, ze chcesz UK odwiedzic. Bede mial blizej
Wszystko fajnie pięknie tylko co do służby zdrowia dla zolnierzy po misji to nie jest tak kolorowo . Ranni zolnierze często musza leczyc się prywatnie bo NFZ się na nich wypina. Pozdro
Wracajcie do domu nasi dzielni bohaterowie, w krwawym znoju walczący “o wolność waszą i naszą”. Przestaną nastawać na wasze życie a i polski podatnik trochę odetchnie. Jakbyście nie wiedzieli to wam powiem, że na wizytę u lekarza specjalisty czeka się na naszej Zielonej Wyspie od pół roku do … nieskończoności (czytaj – zgonu). Może czas skończyć z uganianiem się za kozami i ich pasterzami i wziąć się za jaką uczciwą robotę ?
Panie Maślana,
Informuje Pana, że jak by nie patrzeć to żołnierze też są podatnikami. Płacą składki i podatek od wynagrodzenia. Więc nie rozumiem czemu tak Pan pije do tej uczciwej pracy. Wnioskuje, że nie wie Pan jak wygląda praca takiego żołnierza i stąd takie domysły.
Jeden mały techniczny “strzegół”:
“- Będzie cyrk… – powiedział do siebie, kręcąc przy tym głową.
Właściwie to CYRK już był – dochodziło południe, a oni dopiero zbierali się do wyjazdu…”
Lepiej doprecyzować co było, bo czytając oryginalną wersję człowiek się zastanawia o kim mowa
I drugi: “Ale krew psuli im też sami kierowcy lawet.” – też doprecyzowałabym KOMU dokładnie psuli, bo w kontekście poprzedniego akapitu powstaje wrażenie niejasności.
Na książkę czekam niecierpliwie, ciesząc się z wyprzedzeniem.
Maślana… Twoim zdaniem ta robota jest nieuczciwa? Z resztą, ktoś musi jeździć i to nie od szeregowców zależy, czy tam zostaną czy nie.
na bieżąco:
http://madmagazine.pl/625/talibowie-wychodza-z-afganskiego-guantanamo/
Wez Ty sie chlopie lepiej za porzadne prowadzenie tego bloga a nie tworzenie kolejnego gniota. Bo jeszcze Alfabet to byl spoko reportaz, ale ten Twoj “Swiadek” to o przyslowiowa d…e rozbic.
@9 – dureń jesteś – i tyle. Jeden z tych, co to czytają (?), i nie bardzo wiedzą, co czytają.
Panie Marcinie, czekamy!
Buahahahahahaha
Dobre…
A najlepsze “Panie Marcinie, czekamy!”
Cala jednostka sie zlozy i kupimy calusienki naklad, buahahahahaha.
Moze zrobic z tego lekture obowiazkowa w gimbazie, w sumie poziom tego dziela w sam raz…