… która ukazała się na profilu grupy Serca na Froncie
http://www.facebook.com/pages/Serca-Na-Froncie/281187778587183
—
Pierwszą książkę Marcina nazwałam kiedyś „dziennikarską perełką literacką”; ujął mnie fakt uporządkowania całej gamy składników „misyjnej” rzeczywistości – od tych, wydawałoby się, najbłahszych po te „ciężkiego kalibru” – w spójny tekst, interesujący i rzetelny reportersko, a przy tym nienużący literacko. I teraz, po przeczytaniu „Ostatniego świadka”, nie opuszcza mnie wrażenie, że obu pozycji nie powinno się w żadnym wypadku porównywać, za to na pewno – czytać we wzajemnym kontekście.
„Ostatniego świadka” czyta się naprawdę szybko i płynnie, co zresztą technicznie ułatwia świetna czcionka, i gdyby nie to, że z powodu wrodzonej przypadłości dozowania sobie przyjemności płynącej z naprawdę interesujących tekstów przedłużałam sobie, jak mogłam to czytanie, pewnie cieszyłabym się akcją tej powieści o wiele krócej. Tak czy tak, tym razem po ostatniej stronie zakwitło we mnie pewne poczucie spełnienia: ta książka nie jest ani za krótka, ani za długa, ani przegadana, ani – dzięki Bogu (i Autorowi) – nafaszerowana przerysowaną dawką patosu. Jest wysmakowana, chociaż na jej kartach trwa bezpardonowa wojna (naprawdę cisną się na usta sto razy ostrzejsze określenia…) – zbrojna, słowna, medialna, polityczna; do wyboru, do koloru.
Zaczyna się w Ghazni, jest 1 czerwca, dzwoni telefon, tragiczna informacja. A potem przed ponad dwa tygodnie siedzisz, Czytelniku, w Afganistanie i normalnie Cię roznosi – raz z niedowierzania, innym razem z poruszenia, momentami (częstymi zresztą) ze zwyczajnej wściekłości. Wszystko dlatego, że Autor bardzo sprawnie wciąga Cię w środek tego całego wojennego bajzlu i bombarduje tak umiejętnie i przekonująco opisanymi wydarzeniami, kombinacjami, pozami, gierkami, że niemal nie jesteś w stanie oderwać się od tego i stwierdzić, że sprawa Afganistanu, sprawa naszych żołnierzy, jest Ci obojętna. Druga fala podminowania przepływa przez Ciebie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to wszystko praktycznie codziennie naprawdę rozgrywa się wokół Ciebie i na Twoich oczach.
Prawdziwa rzeczywistość. Czy też po prostu i dobitnie – prawda. Normalni żołnierze nie zgrywają tu żadnych bohaterów, ale wreszcie jest o bardzo głębokiej braterskiej więzi, bardzo wyniszczającym, autentycznym strachu i nadal rzeczywistym szacunku do munduru. Normalni dziennikarze nie kreują się na anioły dobroci i szlachetności, ale wciąż jeszcze pozostaje jakieś światełko walki o obiektywizm i chronienia przed krzywdą. Wspomniana prawda ma jednak drugą stronę i tutaj wśród mundurowych pojawiają się nieprzyjemne, niesmaczne i często nawet podłe napięcia, wśród mediów trwa poniżający wyścig o dokopanie jeden drugiemu mocnym newsem, z reguły niezweryfikowanym, a w miejscu wisienki na tym szczególnie nietrafionym, gorzkim torcie, plasują się miłościwie nam panujący, na których postawę nie ma co tracić słów naszego pięknego języka, bo wstyd, cynizm do kwadratu i chaos to tutaj ich chleb powszedni.
A więc prawda pozbawiona raczej słodyczy, ale niezwykle realna i zasługą tego jest też bardzo dobre wykreowanie postaci – bohaterowie to nie ludziki papierowe, „ożywione” fikcyjnym imieniem i podciągnięte drukiem tekstu do jako takiego istnienia. Postaci w tej książce – żołnierze, policjanci, cywile, politycy, i Polacy, i Afgańczycy – są w pełnym tego słowa znaczeniu ludźmi; normalnie się boją, normalnie ryzykują, kochają, mają ochotę rozszarpać pół świata, gdy boli, i równie normalnie odczuwają wściekłość, chęć zemsty czy bezsilność. Widać doskonale i z wielkim plusem dla tekstu, że Autor wie, o kim i o czym pisze. Żadnego plastiku i sztucznej tapety – broń na serio zabija, nieprzemyślane oskarżenie naprawdę zwala na głowę problemy, „misja stabilizacyjna” w Afganistanie autentycznie nią nie jest… I, jak mówi motto książki, bez żadnej przesady jest tak, że „na wojnie wszyscy są ofiarami”.
Było wielu krytykujących to zdanie w kontekście okładki książki, bo to kiczowate, banalne, pretensjonalne. Nie byłam do końca wyjątkiem, też mi to trochę za bardzo „nie brzmiało”. Tylko, że nie miało, okazuje się, brzmieć… Pomijając jego prywatne użycie przez Autora, co wyjaśni Wam dedykacja na początku, zasadność jego użycia nie objawia się w tym, jak wygląda na tej okładce czy nawet w ogóle w związku powieści z tematyką wojenną – sens tego stwierdzenia tkwi całą mocą w tej wspomnianej prawdzie „Ostatniego świadka” i w prawdziwej rzeczywistości naszego społecznego patrzenia na polskich żołnierzy i polski udział w wojnie pod Hindukuszem.
Szczerze przyznam, że nie fanom Marcina czy tematyki poleciłabym tę książkę, ale w pierwszej kolejności oburzonym, hejterom, „wszystkowiedzącym” o służbie naszych chłopaków, oskarżycielom – wszystkim tym, co tak doskonale wiedzą, że polski mundur wojskowy to noszą tylko mordercy i najemnicy… Oj, chciałabym wiedzieć, skąd by się brały łzy w ich oczach w pewnych momentach, bo takie momenty w „Ostatnim świadku” są i jestem pewna, że człowiek o najniższym nawet poziomie wrażliwości – ale jednak człowiek – z bezwzględną obojętnością obok nich nie przejdzie…
Na koniec, z punktu widzenia kogoś, kto na co dzień styka się z inną dziwną instytucją, a mianowicie szkołą: ile bym dała, szczerze i niekłamliwie, by ta książka pojawiła się nawet nie na liście szkolnych lektur, bo znając wątpliwe zamiłowanie do tejże listy większości licealistów, zostałaby przez pewną część zapewne pominięta, ale na biurkach każdego z nich i w szkolnych bibliotekach – czyli bez przymusu. Bo możecie powiedzieć, że to „tylko powieść”, ale to „tylko” kryje w sobie 281 stron „aż” o człowieku…
Paulina Kalisz, Paja
|