Rejestracja | Logowanie »


Zasadzka na zły początek…

73 komentarze | 25 października 2012
Mi-24 ma opinię latającego czołgu. Jak widać, nawet tak potężna maszyna nie jest w stanie dać pełnej ochrony członkom załogi/fot. Adam Roik

Mi-24 ma opinię latającego czołgu. Jak widać, nawet tak potężna maszyna nie jest w stanie dać pełnej ochrony członkom załogi/fot. Adam Roik

O tym, że działający na terenie prowincji Ghazni i w okolicznych dystryktach rebelianci wyposażeni są w karabin typu DSzK, mówiło się już od dawna. Z czasem broń ta zyskała status iście mityczny; było z nią trochę tak, jak ze stingerami – co jakiś czas pojawiała się informacja, że talibowie przechwycili kilka sztuk tej słynnej amerykańskiej wyrzutni i… na tym się kończyło.

W porównaniu ze stingerami, DSzK zasługuje na miano broni archaicznej. To radziecka konstrukcja, jeszcze sprzed II wojny światowej, niezbyt zresztą udana. Laikom kojarząca się bardziej z działkiem niż karabinem. Co wcale nie jest bezpodstawne, wziąwszy pod uwagę wygląd, no i przede wszystkim kaliber „deeszki” – 12,7 mm.

„Nasz” DSzK zmaterializował się w czerwcu tego roku, gdy wystrzelona z niego seria dosięgła amerykański śmigłowiec obserwacyjny typu Kiowa. Maszyna, tuż przed strąceniem, tankowała paliwo w polskiej bazie w Ghazni. Jej utratę oraz okoliczności, w jakich do tego doszło, szeroko później komentowano wśród żołnierzy. Dziś wczesnym popołudniem potężny przeciwlotniczy karabin dał się we znaki Polakom.

Rebelianci wzięli na cel helikopter Mi-24. Maszyna solidnie oberwała, ale najprawdopodobniej wróci do służby. Mniejsza jednak o śmigłowiec – w ataku ranni zostali dwaj polscy żołnierze. Technik-strzelec miał szczęście – dosięgnął go „tylko” odłamek. Według oficjalnego komunikatu, „nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo”. W dużo poważniejszym stanie jest strzelec, bezpośrednio trafiony w nogę. Kapitan Janusz Błaszczak, szef PIO, późnym wieczorem napisał mi:

„Stan rannego jest  stabilny. Po  wybudzeniu rozmawiał  telefoniczne z żoną. Po 22.00 czasu lokalnego przetransportowano go do  BAF-u”.

Kapitan zapewnił, że strzelcowi nie amputowano nogi – choć w informacyjnym szumie, który wytworzył się po zdarzeniu, pojawiła się taka pogłoska.

Atak na „dwudziestkę czwórkę” nie był przypadkowy. Jak już pisałem, dzisiaj w Ghazni dokonano oficjalnego przekazania odpowiedzialności za strefę XII zmianie kontyngentu. Na miejscu był m.in. minister obrony narodowej. Talibowie zwykle wykorzystują symboliczne okazje do zamanifestowania swojej obecności (stąd na przykład tak bardzo „popularne” wigilijno-bożonarodzeniowe ataki). W Ghazni podejrzewa się, że pełniący służbę QRF śmigłowiec celowo wywabiono z bazy – wprost w zasadzkę.

Znikające drzewa

14 komentarzy | 26 stycznia 2011
Rachityczne drzewka na opał raczej się nie nadają.../fot. Marcin Ogdowski

Rachityczne drzewka na opał raczej się nie nadają.../fot. Marcin Ogdowski

Wczoraj, niemal niepostrzeżenie, przemknęła przez media informacja o znikających w prowincji Ghazni… drzewach:

“Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj jest wściekły. Oskarżył siły NATO stacjonujące w prowincji o ścięcie czterech tysięcy drzew” – czytamy w „GW”.

Dalej jest przypomnienie, że za bezpieczeństwo w tym rejonie odpowiadają Polacy oraz fragment listu biura prasowego Karzaja:

„Prezydent potępił ten akt i zwrócił uwagę, że siły międzynarodowe muszą unikać działań, które są zbrodnią przeciw afgańskiej własności publicznej i niszczą środowisko”.

Z odpowiedzi rzecznika ISAF wynika, że „żołnierze NATO nie przyłożyli do tego rąk”.

Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się być, po prostu, śmieszna. Ale…

Gdy dwa lata temu w „polskiej” prowincji panowała sroga zima, okazało się, że najbiedniejsi Afgańczycy zamarzają w swoich domostwach. Nie stać ich bowiem było na kupno drzewa, jedynego dostępnego w tym rejonie opału.

Dostępnego – niestety – w ograniczonym zakresie, gdyż w tej części kraju nie rośnie zbyt wiele drzew, a spora część drewna sprowadzana jest z Pakistanu.

- Postanowiliśmy pomóc – opowiada mi oficer PRT. – Kupić drewno i przekazać najbiedniejszym.

- To prawda, że piekło dobrymi chęciami jest brukowane… – wzdycha mój rozmówca. – Okazało się, że po naszych zakupach cena na lokalnym rynku znacznie wzrosła. I w efekcie drewno było poza zasięgiem także tych Afgańczyków, którzy normalnie poradziliby sobie bez naszej pomocy.

Przywołuję tę historię, gdyż pozwala ona nieco inaczej spojrzeć na wartość afgańskiej flory. Wydaje mi się również, że stanowi klucz do odpowiedzi na pytanie, co się stało z czterema tysiącami drzew…

Nie wierzę bowiem, że wycieli je żołnierze koalicji. Bo i po co?

Owszem, drewno wykorzystuje się do budowy baz i posterunków, jednak budulec, najczęściej już w formie prefabrykatów, zapewniają amerykańskie firmy logistyczne. Pozyskujące surowiec w różnych rejonach świata, najczęściej w Ameryce Południowej.

Co wydaje się jeszcze bardziej absurdalne niż – w pierwszym odruchu – oburzenie afgańskiego prezydenta. Ale to już zupełnie inna historia…

... choć surowość afgańskiego krajobrazu może urzekać/fot. Marcin Ogdowski
… choć surowość afgańskiego krajobrazu może urzekać/fot. Marcin Ogdowski

B jak bezpieczeństwo

36 komentarzy | 09 grudnia 2010
Nie posiadam fotografii ilustrującej system zapięć w MaTV. Wygląda to jednak podobnie, jak pasy, które ma na sobie sfotografowny ganer/fot. Marcin Ogdowski

Nie posiadam fotografii ilustrującej system zapięć w MaTV. Wygląda to jednak podobnie, jak pasy, które ma na sobie sfotografowny ganer/fot. Marcin Ogdowski

Gdy po raz pierwszy wsiadłem do amerykańskiego pojazdu typu MaTV, poczułem się jak dzikus.

- Pokazać, jak się zapiąć? – dostrzegł moje zmieszanie jeden z żołnierzy.

Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takimi zabezpieczeniami. Dwa pasy z góry, dwa z boku i jeden z dołu, połączone pięciowpustowym gniazdem, którego przekręcenie uwalnia wszystkie zapięcia. W razie wjechania na minę, taki system amortyzuje wstrząsy znacznie lepiej niż pojedynczy pas, przeciągany nad nogami siedzącego żołnierza.

Tymczasem właśnie w takie pasy wyposażone są polskie rosomaki. Jeżdżący w desancie żołnierze mają do nich różny stosunek: jedni je ignorują – bo podrzucone ciało, przepasane czymś takim, może doznać urazu kręgosłupa. Inni zapinają, bo pas ostatecznie przytrzymuje w fotelu, dając większe szansę na ochronę głowy i szyi.

Niestety, choć fabryka w Siemianowicach – gdzie wytwarzane są rosomaki – opracowała już fotele z podobnymi jak w MaTV pasami bezpieczeństwa, nawet najnowsze, trafiające do Afganistanu wozy, nie są w nie wyposażone.

A skoro o zwiększaniu bezpieczeństwa mowa – w Afganistanie poznałem ppłk Rafała Miernika i mjr Krzysztofa Balcerzaka z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, która używa rosomaków od chwili wprowadzenia ich na wyposażenie WP. I której żołnierze będą stanowić trzon kolejnej, IX zmiany.

Przebywający na rekonesansie oficerowie są autorami projektu specjalnego ramienia z wysięgnikiem, mocowanego do burty rosomaka. Na jego końcu znalazłaby się kamera, przekazująca obraz na monitor wewnątrz pojazdu.

Do czego służyłoby takie urządzenie? Do sprawdzania podejrzanych miejsc, przez które miałby przejechać patrol. Bez konieczności wychodzenia z wozu.

Teleskopowe ramię urządzenia – całkowicie rozwinięte – byłoby na tyle długie, by ewentualna eksplozja wypatrzonej miny-pułapki nie uszkodziła wozu. Mocowanie do burty obmyślono w taki sposób, by nie naruszyć struktury pancerza, a jednocześnie zachować siatkę ochronną.

Całość ważyłaby nie więcej niż 80 kg, co w przypadku maksymalnie dociążonego rosomaka w wersji afgańskiej ma ogromne znaczenie. Nie mniejsze ma cena całego zestawu – jak szacują konstruktorzy, prosta kamera, ramię z wysięgnikiem i monitor w sumie kosztowałyby ok. 7 tys. zł.

- Niechby każde takie ramię uratowało życie jednego żołnierza… – mówi płk Miernik. No właśnie…

Najpierw jednak trzeba skończyć prototyp, budowany w wolnych chwilach, finansowany z własnej kieszeni obu konstruktorów…

Rysunek poglądowy, przedstawiający projekt wysięgnika, pochodzący z prezentacji projektu autorstwa oficerów 17 WBZ.

Rysunek poglądowy, przedstawiający projekt wysięgnika, pochodzący z prezentacji projektu autorstwa oficerów 17 WBZ.

Drobne podsumowanie

35 komentarzy | 03 grudnia 2010
Warunki niemal komfortowe.../fot. Marcin Ogdowski

Warunki niemal komfortowe. Gdyby jeszcze nie ta konieczność spędzenia w powietrzu 14 godzin.../fot. Marcin Ogdowski

Jestem już w Polsce. Powrót do domu zajął mi 16 godzin, z czego niemal 14 spędziłem w CASIE.

Ale nie było źle – przyzwyczajony do widoku zawalonej po sufit i wypchanej ludźmi „popierdółki” (jak żołnierze nazywają ten typ transportowca), poczułem się mile zaskoczony, wchodząc w Bagram na pokład samolotu. Bo oto szykował się lot z możliwością wyciągnięcia nóg, ba – położenia się na podłodze. Mówię Wam – istny luksus…

Skoro dotarłem, czas na drobne podsumowanie. „Z Afganistanu.pl” to dobrze rozpoznawalna marka, o czym przekonałem się podczas tego wyjazdu. Wielu ludzi, których spotkałem na swojej drodze, właśnie za sprawą bloga przyjmowało mnie z życzliwością, dzieląc się różnymi opiniami i spostrzeżeniami.

Ale niestety, sukces naszej strony ma również negatywne konsekwencje. Wiem, że na części żołnierzy usiłowano wymusić, by nie kontaktowali się ze mną. Niektórzy tym sugestiom ulegli i nie ma co czarować – nieco utrudniało mi to pracę.

Lecz mimo wszystko co miałem zobaczyć, zobaczyłem, co miałem usłyszeć, usłyszałem. Teraz zamierzam przekazać Wam moje doświadczenia i obserwacje w formie alfabetu misji. Zacznę w przyszłym tygodniu od haseł „A jak ajdik” i „B jak bezpieczeństwo”.

Zapraszam do lektury już dziś.

Dlaczego tak się dzieje?

122 komentarze | 22 listopada 2009

Jakiś czas temu, w jednej z najlepszych jednostek Wojska Polskiego, grupa wyższych oficerów poprosiła doświadczonych misjonarzy o pomoc. Liniowcy mieli wziąć udział w pokazie dla Dowództwa Wojsk Lądowych – a konkretnie, zademonstrować generałom te elementy wyposażenia, które kupili na własną rękę. Chodziło o sprzęt lepszy od przydziałowego, bądź taki, którego WP w ogóle nie ma na stanie. Innymi słowy – kamizelki, hełmy, plecaki, ładownice, latarki, nakolanniki i mnóstwo innych, przydatnych „drobiazgów”.

Kilku żołnierzy przygotowało się do wyjazdu, kompletując własne i kolegów oporządzenie. Okazało się jednak, że nigdzie nie jadą. Do Cytadeli jechać mieli wyłącznie dowódcy. Więc pojechali, wioząc w bagażniku służbowej sieny zebrane od żołnierzy gadżety. Efekty?

Cóż, niech przemówią najlepiej poinformowani:

“Mój żołnierz wyjeżdżał na początku października” – pisze na naszym blogu Jo. – “Doposażenie (pieniądze – dop. MO) dostał na dwa dni przed zgrupowaniem. Buty zimowe: śmiech – cywilny pseudo-treking, dzień przed, nakolanniki i nałokietniki też dzień przed. Kamizelkę taktyczną kupił sam, te wszystkie ładownice, szelki itp. też. (…) A w połowie polarkowych ocieplaczy mogę chodzić ja, bo rozmiar z metki nie odpowiada rzeczywistemu. Nie mówiąc o tym, że za część polarkowych bluz dostał zastępniki z zapasów magazynowych (pamięta ktoś jeszcze zielone koszulki z długim rękawem?) Dobrze, że chociaż śpiwór dostał nowy…”.

Jo i jej mąż i tak mogą mówić o sporym szczęści – pieniądze na doposażenie (2,5 tys. zł) dostali jeszcze przed wyjazdem. Co prawda zaledwie dwa dni wcześniej – więc i tak musieli się zapożyczać – ale lepsze to, niż doświadczenia męża Tinki, która we wrześniu pisała:

“Niestety, (…) za 1,5 miesiąca mąż wraca (…), a pieniążków jak nie było, tak nie ma”.

Albo innego żołnierza, który wziął udział w dyskusji pod wpisem pt.: „Inwestycje w bezpieczeństwo”:

“Te 2,5 tys., moi mili, to dostałem, ale po 2 miesiącach pobytu na misji. Więc żeby przykładowo ojciec rodziny, który ma na utrzymaniu dziecko, mógł się doposażyć w konkretny sprzęt, musi najpierw zapłacić z własnej kieszeni…”.

O tym, że z logistyką jest coś nie tak, świadczy również post Sierżanta, żołnierza obecnej, VI zmiany:

“Buty dostaliśmy 2 dni przed wyjazdem, tak, jakby ktoś w ostatniej chwili uznał, że będą potrzebne, ale co najlepsze – dostaliśmy szelki do przenoszenia oporządzenia „lubawa” w kamuflażu pustynnym. Przecież to normalne kpiny, bo który z żołnierzy (…) będzie ich używał? I gdzie włoży te 12 magazynków?”.

“Pozdrawiamy serdecznie logistykę” – pisze, nie bez złości, Sierżant. Od złośliwości – czy nie uzasadnionej? – nie ucieka również Jo:

“Plecak? Musiałam podszywać szwy, bo się rozłaziły, tak samo sznurki do ściągania, zamki… (a nóweczkę dostał, nierozpakowaną jeszcze, prosto od producenta). Ale sztuka jest sztuka, kwity się zgadzają”.

Podczas ostatniego wyjazdu musiałem wymienić dotychczasowy plecak. W PX w Bagram kupiłem znakomity amerykański model, płacąc za niego odpowiednik 170 PLN. Ciekawe, ile MON zapłacił za plecak, o którym pisze Jo?

Sprawa wyposażenia osobistego wyjeżdżających na wojnę żołnierzy wraca jak bumerang. I mimo zapewnień decydentów, że będzie lepiej, ciągle wychodzą takie kwiatki. Dlaczego tak się dzieje?

Odpowiednie wyposażenie osobiste to nie żadne fanaberie - to konieczność./fot. PKW Afganistan

Odpowiednie wyposażenie osobiste to nie żadne fanaberie - to konieczność./fot. PKW Afganistan